Fin, the end, koniec. I ta tęsknota, gdy coś się skończy. Stare boisko, które jest dla nas cenne, zostaje zburzone, a w jego miejsce wstawiany jest orlik. Lasek, w którym toczone były bitwy na patyki zostaje wycięty. Albo, bardziej prozaicznie, w pewnej starej grze sieciowej, ostatni gracz po raz ostatni kończy grę. (Wracaj i zakładaj serwer). Choć mnie dotyczą wszystkie przykłady, ten ostatni, który wydarzył się wczoraj, zmusił mnie do rozmyśleń o końcu.
Nie mamy wpływu na większość końców. Możemy tylko się przyglądać. Koniec końców, Śmierć, również nie zostawia nam wiele do gadania. Ale czasem mamy wpływ. Możemy na siłę przedłużać, dawać szanse, odliczać, ile dni pozwolimy sobie wmawiać, że to nie koniec (Chyba upadło połączenie w tej grze), nim do nas dotrze, że nie ma co się łudzić.
Nadzieja umiera ostatnia, ją ma się do końca. Że się zmieni, że się polepszy, że jest sens tego co robimy. A może wydłużamy agonię? Może sprawimy, że bardziej będziemy cierpieć, bo pozwoliliśmy sobie na nadzieję?
Trzeba sobie wyznaczyć limit, jeśli sądzimy, że jest szansa na poprawę. (Działaj, ty stary szmelcu). Jak uważamy, może to być parę dni, tydzień, miesiąc, od czasu, gdy coś się spieprzy, do uznania, że spieprzone już będzie. (Dalej nie działa). Jednak radość, jaką może nam dać poprawa, jest o wiele większa, niż wkurwienie zły nastrój, który czujemy.
Jednak bardziej prawdziwe jest smutne zakończenie, wtedy można westchnąć i przypomnieć sobie sentencję z Sagi Wiedźmińskiej. Coś się kończy, coś się zaczyna.
http://www.youtube.com/watch?v=sGYgbQvLacc