Czasami nawet maszyny nie działają tak, jak powinny. Wystarczy, że zepsuje się jedna - najdrobniejsza nawet część, by cały skomplikowany mechanizm nagle się zatrzymał, przestał działać. Minęło już ponad półtora roku, odkąd we mnie coś się popsuło. To, że jeszcze jako tako funkcjonuję zawdzięczam jedynie sile rozpędu, która i tak z dnia na dzień słabnie, rozprasza się w trudach dnia powszedniego. Bóg raczy wiedzieć, na jak długo mi jej jeszcze wystarczy. Bywa i tak, że On, dla kaprysu, czy z litości, chwyci w swe palce wałek stanowiący oś mojego koła zamachowego i obróci go energicznie, dodając mu tym samym kilka niutonometrów. Niestety popsuty mechanizm znowu zaczyna zwalniać.
Oby tylko się nie zatrzymał. Jeszcze nie teraz.
Powiecie zapewne, że jak coś się zepsuje, to można to naprawić. Owszem, można, ale trzeba się na tym znać, trzeba dysponować odpowiednimi narzędziami, trzeba użyć odpowiedniej siły, by przypadkiem nie popsuć wszystkiego jeszcze bardziej. Ale najważniejsze, to: trzeba chcieć.
Pora na mnie. Znikam na kilka dni. I tak nikt nie będzie mnie szukać.
Może to i lepiej...
Dobranoc.