Ach, czy wiecie czyje są dziś urodziny? Sto lat, albo jeszcze więcej...
I cóż, nadszedł ten czas, że upiłam się jednym żubrem, ale tak naprawdę już jest wporzo, ponieważ jem gorzką czekoladę, zjadłam groszek, jabłko i banana.
Tak było miło z Koleżanką z pracy, tylko chłód sprawił, że musiałam już iść.
Spotkała mnie słodka sytuacja, bo jakiś chłopak pytał się mnie o chusteczkę, razem czekaliśmy na nyskę, ale sobie poszłam i powiedziałam mu cześć!
Chyba jestem szczęśliwa. Z Nim się układa i kto wie, może kupię Mu bokserki z chińskiego na urodziny oraz płytę czegoś pięknego (choć nie ma sprzętu żeby to odsłuchać), szkoda, że lubimy zespół, który jest mało znany i gdzie są jego płyty?
Ostatnio zaprowadziłam Go w miejsce naszego pierwszego spotkania w moim mieście. Choć grzane piwo mi nie wyszło (ble), to był naprawdę dobry czas.
Jacie, dodałam ostatnią notkę bez niczego pięć dni temu i nie pamiętam prawie nic, a więc to znak, że w niedzielę już naprawdę zakupię kalendarz.
Nawet śnię i to gdzieś uciekło.
I tyle marzę.
Dlaczego nikt nie jest obok mnie, gdy na niebie jest tak pięknie, albo żeby sprawdzić chociaż czy ten kawałek mandarynki jest już zamarznięty.
Czytam wspaniałą książkę i myślę, że wstawanie bez budzika to raj i niczego mi więcej nie trzeba.
Kupuję sukienki, wywołuję zdjęcia, szaleję i nie myślę o jutrze. To takie złe! I niedorzeczne.