Cóż, nadszedł prawie koniec miesiąca, początek nowego roku, a ja? Nie mam nawet kalendarza, nie wspominając już o wolnej minutce na cokolwiek (każde sekundy uciekają przed obowiązkami i wolą się marnować).
Mam ogromne wyrzuty sumienia, że przez ostatnie dni nie spisywałam tutaj uczuć, ponieważ wewnątrz mnie działo się piekło! Czasem też i niebo.
Jak to nie zacznę od pierwszego! Jak to nie mam postanowień! Gdzie się podziały oczyszczające cytryny i inne takie!
Gdzie książki, lista filmów, ćwiczeń, planów!
To mniej więcej cała ja (najbardziej boli mnie brak kalendarza lub jakiegoś notatnika [mam całą szafkę czystych notatników...])
Ostatnio tylko nocki... zmęczenie. Nie mam ochoty wziąć się, zawsze jest od jutra. Choć powinno być wszystko zaplanowane, bo tak mi lepiej, jestem spokojna.
Mój brat niebawem będzie obchodził Sylwestra, jest tak daleko.
Zapomniałam już jak było na Święta... wiem, że odwiedziłam Bratnią Duszę, z którą spędziłam mnóstwo chwil w pięknym mieszkaniu z widokiem na sztukę.
A potem wracałam szczęśliwa, bo jednak moja praca, prócz pieniędzy, dała mi coś o wiele lepszego - nową znajomość.
Czuję się tak źle... czuję się
(przytyłam)
Jestem taka niedobra dla Niego. Dał mi perfumy na święta po tym jak przez cały tydzień Go olewałam, a teraz na dokładkę myślę tylko o jutrzejszej zabawie sylwestrowej bez Jego obecności.
Założę obcisłą czarną sukienkę i kupię sobie ładne wino, a potem popatrzę na fajerwerki i, kto wie, może ubłagam którąś z koleżanek o spacer w chłodną noc 2016 roku.
Czy kiedyś rok mija wolno?