Frustracja, stan rozdrażnienia, przygnębienia.
Mnóstwo razy próbuję odpowiedzieć, wyjaśnić sama sobie "że tak powinno być". Ale jakoś nigdy w to nie wierzę, nie potrafię tak poprostu przyjąć do świadomości, że tak jest lepiej.
Wszyscy jesteśmy nadzy w obliczu śmierci. Ale wiecie co tak naprawdę jest w tym wszystkim przygnębiającego? Śmierć nie daje nam wyboru, po prosutu zamyka okna i drzwi. Pozostawiając nas w rozdrażnieniu, obarczonych wyrzutami sumienia. Zawsze jest tak, że żałujemy tego czego nie zrobiliśmy i już nigdy nie będziemy mieli możliwości zrobić. I tu nie chodzi nawet o sytuację w której jesteśmy z daną osobą pokłóceni, nie tu chodzi o sam fakt, że najzwyczajniej w świecie już jej nie zobaczymy, nie przywitamy się, nie zapytamy co słychać, nie powspominamy wspólnych chwil. To jest niemożliwe. Dlaczego? Bo tej osoby już z nami nie ma.
Śmierć jest ogromnym przyciskiem STOP, bez możliwości cofnięcia czy przyspieszenia, a nawet dania play. W obliczu śmierci każdy przez chwile się zatrzymuje. To jest coś takiego jak wstrzymanie oddechu pod wodą.
Tylko potem musimy wypłynąć aby zaczerpnąć powietrza. Wówczas to powietrze jest dla nas nieco inne. Podobnie jak życie bez osoby, która odeszła. Zostaje pustka, która na początku jest wielka i niepozwala się niczym zapełnić. Z czasem jednak... robi się malutka, taka że ledwo ją zauważamy. Jednak zawesze pozostaje, jak blizna po upadku.