pojawiła się znikąd. janka chyba miała na imię.
siedziała tak w pokoju sierpniowym. a przez drzwi białe światło łapało próg i skurzoną podłogę.
myślała o czymś. nie chciała powiedzieć.
beznamiętnie wpatrzona w frędzle dywanu pozwoliła się zatrzymać.
czterdzieści minut. i poszła. bez słowa.
też nie wiem dokąd.