Oczywiście,blog zyskał tytuł bloga gorzko-żalowego, ale jeśli to jedyna opcja by się wygadać, w miejscu, gdzie nikt już dawno nie zaglądał, to dlaczego nie?
Łykam fluoksetynę. Ostatnio miałam kryzys i jej nie wzięłam. Tym razem nie czekając na jakieś zbędne pozwolenia, walcząc sama z sobą- łyknęłam jedną.
Problemem jest fakt,że jedna tabletka niczego nie załatwia, tak więc czeka mnie wizyta u lekarza i robienie z siebie na siłę "kobiety w potrzebie szczęścia". Niczego tak bardzo nie pragnę, jak właśnie szczęścia. Niczego więcej nie potrzeba mi w tym momencie. Po prostu odrobinę szczęścia.
Pobrałam sobie nowy album Kings of Leon. Oczywiście najlepsze kawałki pod słońcem, które jednak powodują u mnie pół na pół- wewnętrzne "fuck yeah"/ zewnętrzne "I don't wanna live on this planet anymore".
Ciężko mi się pozbierać, w pracy mnie wkurwiają, wkurwiają mnie wszystkie pierdoły jakimi niszczę swoje relacje z Przemkiem. Zastanawiam się, czy to, że ktoś go wcześniej zranił, może w jakiś sposób oddziałowywać na nasz związek i czy czasem nie jest to powodem, dla którego traktuje mnie tak okropnie, bez szacunku.
Nie wiem...
Z innej beczki:
Miałam dziś bardzo fajny sen, jeden z najpiękniejszych jakie śniłam w swoim życiu. Kiedy się obudziłam, poczułam się po raz pierwszy tak silnie walnięta młotem rzeczywistości w jakiej żyję. Próbowałam na tysiąc sposobów zapaść znów w ten piękny sen, ale niestety nie udało mi się. Dziś żyję tym snem, chyba tylko to trzyma mnie jako tako w ryzach.
Kocham złe wybory.