Łzy lecą jak z kranu, boli, cholernie. Tak krótka chwila,
a tak mocno się zakorzeniła. Słuchawki w uszach, w tle Elisa- Dancing.
Widok przejeżdżających samochodów, zabieganych ludzi,
cholerna jesień, cholerna rutyna, cholerna szarość...
Papieros powoli się pali, dym wypełnia mi płuca.
Trzęsawica w rękach. Nie z zimna. Ze strachu... Ze strachu przed
zobaczeniem Ciebie. Przed barierą przez którą nie będę mogła
się do Ciebie już przytulić, pocałować i podziękować za obecność.
Nadjeżdża autobus- wsiadam. I ta cholerna cisza, jebana cisza.!
Brak odwagi spojrzenia sobie w oczy. Przecież byliśmy sobie tak bliscy...
Wszystko zniknęło... Tak nagle... Tak szybko...
Nawet nie zdążyłam się Tobą nacieszyć...
Stoję i nie czuję obok siebie tego cudownego faceta.
Owszem stoi jakiś koleś, ale tylko z wyglądu przypomina Ciebie.
A wnętrze? Zupełnie inne, zupełnie nieznajome... nowe.
A może stare, tylko mi nieznane? ...
Autobus zatrzymuje się, a ja słyszę głupie przepraszam puszczone w eter...
Zupełnie jakby było wyrzucone na odjeb się...
A może wypowiedziane z grzeczności, bo tak trzeba?
Otwierają się drzwi, ja odracam głowę, żeby nie patrzeć na to jak odchodzisz.
Na zawsze?
NA ZAWSZE. ;(