Włącz : http://www.youtube.com/watch?v=QXwPUYU8rTI
Znacie to uczucie, gdy wstajecie rano do szkoły i tłumione uczucia rozrywają Waszą duszę? Próbują wydostać się na zewnątrz, płyną przez żyły tak długo, aż rozejdą się po całym ciele. Niszczą nas od środka. To jest tak, jakby ktoś podłączył się do mojego mózgu i całkowicie wyłączył opcję racjonalne myślenie. Nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Moja duszy krzyczy. Moja dusza cierpi. Stopy kierują mnie w kierunku szkoły, jakby same znały drogę, jakby nie były połączone z moim ciałem. A ja? Ja przyklejam na twarz sztuczny uśmiech i znowu udaję, tak jak każdego dnia, że wszystko jest OK, że jestem szczęśliwa, że nie znam znaczenia słowa problemy. Błądzę korytarzami, czasem nawet zamienię z kimś parę zdań. Muszę udawać. Po co? Bo nie chcę zostać sama. Pokazując swój smutek zrażę do siebie innych. A nawet gdybym jednak chciała się z kimś podzielić moim cierpieniem, to nie umiem. Nie umiem dobrać takich słów, by idealnie zobrazować to, co czuję. Moja dusza jest czarna niczym smoła. Moje myśli są jak jeden wielki bazgroł na kartce papieru. Nieczytelne, niezrozumiałe dla nikogo oprócz mnie. To jest tak, jakby zapisane zostały w języku, który znam tylko ja. Czuję się jak szaleniec. Ta niemożność przekazanie swoich myśli i uczuć mnie dobija. Dlaczego, gdy ktoś przechodzi obok mnie nie słyszy ciszy mojego krzyku? Dlaczego ludzie nie chcą patrzeć mi w oczy? Wystarczy, żeby spojrzeli choć raz. Wtedy może by się domyślili. Zobaczyliby alarmowe światła w moich oczach. Albo ten ból, który gromadzi się na dnie mojej duszy niczym śnieg podczas bezwietrznej nocy. Ale nie, oni nie patrzą. Nie widzą, nie chcę widzieć, nie chcą wiedzieć. Wolą udawać, że jest OK. Nie widzą moich cięć, nie widzą. To cała ja, ta prawdziwa. Niechciana i niekochana. Smutna i zagubiona. Wychodząc ze szkoły ze łzami w oczach też nikt nie widzi, wszędzie słychać tylko śmiech innych dzieci. Może oni też udają? Może oni też czują się najgorsi na świecie? Może też nie umieją dogadać się z rodzicami? Może też stwarzają pozory, by nikt nie wypatrzył ich w tłumie? Może. Ale skąd mogę wiedzieć? Nie mogę. Tak jak oni nie mogą wiedzieć o mnie. Ludzie mają mnie za zawsze uśmiechniętą dziewczynę, ale ja się uśmiecham, żeby nie płakać. Wracając do domu ostatnimi siłami powstrzymuję łzy. Mam wtedy wrażenie, jakbym w krtani miała nóż, trudno, boli, ale pomaga. Działa, skręca w piersi, ale działa. Po powrocie unikam rodziców i chowam się w pokoju. Tam pozwalam sobie na chwilę słabości. Łzy ciekną, ból płynie w żyłach, cierpienie mnie dusi, uśmiech znika, dusza krzyczy. Czasem dojdą nowe cięcia. Każdego dnia powtarzam sobie, że jeszcze tylko trochę, jeszcze tylko trochę i koniec udawania. Ale wiem że nie mam na imię Wronika , nie mogę postanowić umrzeć.. to nie ja. Chciałabym czasami tylko zapomnieć .