Witam bardzo serdecznie wszelkich fanów Twilight. Mam nadzieję, że spodoba Wam się moja twórczość ;)
Odcinki nie będą długie, ze względu na ograniczenie, ale dzięki temu nie będziecie się tyle męczyć ^^. Liczę na szczere opinie.
Gdybym mogła krzyczeć...
Krzyczałabym tak długo aż świat stałby się głuchy,
krzyczałabym tak długo,
aż runął by mur passy nieszczęścia.
***
Ściany namiotu biły po oczach swą krwistą czerwienią, rozjaśnianą gdzieniegdzie przez opadające z zewnątrz promienie świetlne. . Rozglądałam się niepewnie po owalnym pomieszczeniu, zastanawiając się czy namiot to w ogóle jakieś pomieszczenie, ale nie mogłam znaleźć innego określenia. Dookoła pełno było przeróżnych futerałów i walizek w przenajróżniejszych kolorach i kształtach. Jedne były otwarte, ukazując przy tym przeróżne szmatki, medaliony, poplątane sznury. Po środku stał okrągły, stary, ale pięknie zachowany stół, a po środku niego stała szklana, srebrzysta kula, odbijająca i skupiająca wszystko w sobie.
Do stołu dostawione były dwa krzesła z mahoniu, pięknie zdobione różnymi ornamentami. Stały naprzeciw siebie, tak wymierzone jakby ktoś to robił z linijką w ręce. Na jednym z tych krzeseł siedziała szesnastoletnia dziewczyna, a na drugim starsza kobieta.
Miała zielone oczy i rudawo-czerwone włosy, To byłam ja, Bacznie się przyglądałam starszej kobiecie , wnioskując po jej ubiorze i wystroju tego... namiotu była wróżką. Zaczęłam się zastanawiać co ja tu w ogóle robię.
- Mroczna przyszłość Cię czeka, kochana.- Po namiocie rozległ się wreszcie jakiś głos, przerywający tę bijąca o uszy ciszę.
Jednak nic nie odpowiedziałam. Wręcz nie wiedziałam co w takich sytuacjach jak ta się mówić powinno. Może coś w stylu >>O Boże<< i udać minę przerażonego, czy może spojrzeć na nią spode łba? Ta pierwsza opcja wydawała mi się bardziej na miejscu, jednak nie potrafiłam wcielić jej w życie. Spojrzałam na nią jedynie i nic nie odpowiedziałam.
- Mroczna przyszłość cię czeka.- Owa wróżka powtórzyła ponownie, jakby czekając na moją reakcję.
- A może coś więcej?- Wydukałam z siebie coś.
Kobieta nic nie odpowiedziała, chyba znowu wpadła w ten swój trans. Wyprostowałam się w krześle i odchyliłam głowę w lewą stronę, czyli ku wyjściu.
- Na imię ci Anaesthesia.- Nadal nie otwierała oczu.
Fakt trochę mnie to zdziwiło, że wie jak ma na imię. Ale i tak uważałam, że zbyt dużo czasu tu straciłam.
- Dość tego.- Wycedziłam przez zęby, nie wiedząc skąd we mnie tyle złości. Odsunęłam krzesło wydając przy tym głośne szurnięcie.
- Czekaj.- Kobieta chwyciła mnie za nadgarstek. Podbiegła w dwóch susach do jednego z kuferków, wygramoliła coś i podała mi do ręki. Phi. zakpiłam w myślach.
- Nie wierzę w talizmany.- Odrzekłam, próbując go jej oddać.
- To nie jest talizman.- Zamknęła mi dłoń.- To pieczęć, strzeż jej jak oka w głowie. Będzie trzymać cię z dala od Nich.
- Ale&- Zgłupiałam. Jednak nie miałam ochoty pozostać tam ani minuty dłużej. Wyszłam tak szybko jak się dało.
Przyjrzałam się jeszcze przez chwilę temu, oj przepraszam, tej pieczęci. Brzydkie to nie było. Złoty łańcuszek, a na nim cos owalnego. Nie był to żaden kamień, ni bursztyn. Nie wiedziałam co to mogło być. A w środku iskrzyło w słońcu pióro. Czarne, ale odbijało światło jak diament. Mienił się jak tysiące brylantów. Jednak nie miałam ochoty go nosić, wręcz przeciwnie. Chciałam się go pozbyć.
Włożyłam go obojętnie do kieszeni, podpięłam zamek, by uchronić szyję od lodowatego wiatru. Skuliłam się i wydłużyłam krok. Zbyt dużo czasu zmarnowałam na to co nie potrzebne. Czekała mnie jeszcze apteka i szkoła.
Wybiła godzina dwunasta. Sygnalizował o tym doniośle dzwon zegara stojącego na placu centralnym. Zabił raz, drugi. Dźwięk był tak doniosły, że drgania dało się wyczuć dwie ulice dalej.
Great Yarmouth żyło dalej swoim życiem. Nie należało do najcieplejszych miejsc na tej Ziemi, jednak miało swój urok. Zza chmur delikatnie muskało słońce, czasami wychodziło całkowicie zza chmur. Jednak nawet to nie ogrzewało powietrza na tyle, by muc spokojnie wyprostować szyję. Lodowaty wiatr dawał się we znaki.