Kiedyś pewien chłopiec przechadzając się po sadzie, ujrzał na wysokiej gruszy piękny, złoty owoc. Niczym lampion w ciemności świecił szlachetnie, jakby mówił "zerwij mnie". Niestety, był to naprawdę mały chłopiec i nie mógł on dosięgnąć wysokiej gałęzi. Niemożliwe było urosnąć nagle, nie udało się też wspiąć na drzewo. Malec usiadł pod rozłożystą gruszą i czekał w cieniu na natchnienie, lub po prostu cud.
Czekał i czekał, aż w końcu ta bryłka złota, urzeczona chyba adoracją chlopca, spadła w jego dłonie. Szczęśliwy posiadacz najpiękniejszego owocu w całym sadzie pobiegł szybko po nóż, rozkroił gruszkę szepcząc przy okazji najczulsze słowa.
Podniecony ugryzł kawałek. Wypluł.
Ładny, dorodny owoc okazał się mieć niezwykle cierpki, nieprzyjemny smak.
Bez cienia żalu chłopiec rzucił upragnioną gruszkę na ziemię. Teraz pójdzie zrywać czereśnie.
Przypomina mi to coś.