Więc. Zaczęły się wakacje. Wszyscy się cieszą, jakby faktycznie trwały wiecznie. Miało być tak, że w każdej chwili miało być wszystko wspólnie, razem. Współne wpomnienia, dużo spotkań, dużo imprez. Miało być po prostu fajnie. Może i chwilami jest. Nie narzekam, ale..
to i tak jest jedna setna naszych planów. Moje plany się kruszą z dnia na dzień. Nie wiedzieć czemu.. Bo pogoda, bo to, bo tamto. Czuje się sama. Jakby uciekało mi życie. Jakby mnie nie było. Jakby wszyscy zapomnieli. Jakbym zrobiła coś, co musiałoby odbijać się na mnie w taki sposób, żebym cierpiała. Zapowiadało się fajnie, zrobiło się chujowo. Jest tego coraz więcej. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo, nikt nie powiedział co zrobić, nikt nie powiedział, że być, znaczy żyć. Ja jestem, ale nie żyje tak, jakbym chciała. Czuje pustkę i zero jakichkolwiek szans na to, żeby ją zapełnić. Za długo musiałam sobie na to pracować najwyraźniej. Jestem z dala od ludzi i chyba mi z tym dobrze. Jedynie, czego teraz potrzebuje, to dużo f, bo spokoju i tak mam za dużo.
Udanych wakacji. :*