dzisiaj w końcu znalazłam moją mp4, za którą jakby nie patrzeć się stęskniłam. uważnie przesłuchałam każdą z piosenek, które się na niej znajdują. doszłam do wniosku, że każda jest niezwykła, każda niesie ze sobą gromadę wspomnień. tych dobrych i tych złych. przy niektórych serce zaczyna bić mi szybciej, kąciki moich ust energicznym ruchem zmieniają kierunek na południe, jednak są też te, przy których łzy same cisną się do oczu. dzisiaj odkryłam tą magię, tą ile dana melodia może zdziałać na człowieku. w ciągu godziny zdążyłam płakać tysiąc razy, śmiać do upadłego i niewinnie uśmiechać się do myśli. uwielbiam to. uwielbiam nawet te piosenki, które przypominają mi nie najlepsze czasy. dzięki nim dokładnie odczuwam ten ból, co wtedy i uświadamiam sobie jaka silna jestem, umiem wstać, nawet jeśli upadek będzie najbardziej bolesny ze wszystkich. nigdy się nie poddaję, czasami mam chwilę słabości, ale potrafię postawić na swoim. teraz to wiem i mimo wszystko jestem z siebie dumna.
a teraz leżę z laptopem na kolanach, strasznie bolą mnie plecy i zimno mi w nogi, słucham jednej ze starszych piosenek i zastanawiam się CO JA TAK NA PRAWDĘ ZNACZĘ DLA TEGO ŚWIATA , DLA WAS WSZYSTKICH? mam odczucie, że NIC. jedno wielkie nic. może to ja sama się przeceniam, ale ostatnio mam wrażenie, że nikt mnie nie docenia, nie szanuje, doprowadza mnie to do szału. w końcu jak to jest, kiedy człowiek stara się, aby dogodzić jak najlepiej drugiej osobie, zadowolić wszystkich, a okazuje się, że to nic dla niej nie znaczy, totalna olewka. już nie mam siły na to, dosłownie. może to ja już wymyślam Bóg wie co i jestem inny, albo nie potrafię.
Running up that hill cholernie przypomina mi zeszłoroczne święta. wtedy wszystko było inne. byłam szczęśliwa, mimo tego że płakałam. wszystko było takie inne. odczuwałam tą całą, przysłowiową magię, czułam się znacznie lepiej niż teraz..