w życiu nie sądziłam, że będę tak zmęczona nauką języka.
tempo nauki jest superszybkie i superintensywne.
jestem 100 lat za murzynami jeśli chodzi o mój poziom znajomości tego języka.
troche nie ogarniam i sie nie wyrabiam, bo codziennie 3x a4 deberes [zadań domowych]
+ milion notatek i kserówek do nauczenia na wczoraj [stwierdzam nauke bo kolokwium]
to ciut za dużo dla mnie.
i tak w dwa miesiące zrobimy cały rok alby od przyszłego roku być conajmniej na B1.
nie mam czasu na nic, wszędzie notatki, wszędzie książki, wszędzie słowniki hiszpańskie.
ciągle w głowie tylko hiszpański. powoli zaczynam myśleć po hiszpańsku.
ale oprócz ogólnego przemęczenia jest bardzo zajebiście.
uczę się pięknego języka, którego zawsze chciałam się uczyć,
wreszcie dostałam kopa w dupe i sie staram i ucze, nie ma opierdalania sie i marnowania czasu.
co do francuskiego to skomentuje tylko: japierdole nie ogarniam. ale też jest spoko ;P
moja wątroba jest wdzięczna, że poszłam do kolegium na hiszpański, wreszcie ma spokój,
może odpocząć i się zregenerować.
generalnie byle do przodu!