Szczęśliwy mąż,
który nie idzie za radą występnych,
nie wchodzi na drogę grzeszników
i nie siada w kole szyderców,
lecz ma upodobanie w Prawie Pana,
nad Jego Prawem rozmyśla dniem i nocą.
Jest on jak drzewo zasadzone nad płynącą wodą,
które wydaje owoc w swoim czasie,
a liście jego nie więdną:
co uczyni, pomyślnie wypada.
Nie tak występni, nie tak:
są oni jak plewa, którą wiatr rozmiata.
Toteż występni nie ostoją się na sądzie
ani grzesznicy - w zgromadzeniu sprawiedliwych,
bo Pan uznaje drogę sprawiedliwych,
a droga występnych zaginie.
Im jestem starszy, tym jest gorzej.
I nie demonizuję, nie. Po prostu ogarnął mnie żal... Długo już nie pisałem, a dzisiejszy dzień jest nader melancholijny. A jakie lekarstwo jest lepsze na melancholię, jak nie pisanie?
Gdy jest się szczęśliwym nie ma się ochoty, gdy jest się smutnym nie ma się zapału. Gdy zapracowanym- brakuje czasu. A dziś jestem melancholijny i dziś chcę popisać.
Głupoty? Może. Ale moje. Może i z błędami, z powtórzeniami, może bez sensu, albo nudne. Ale nadal moje, zawsze moje. I na zawsze pozostaną.
Dziś cofnąłem się pamięcią.
Do czasów, które jak mi się teraz zdaje, przeleciały mi przez palce. Do czasów przyjaciół, beztroski, kolonii w Bardzie, spacerów po Podlesiu,
wspominam też starego MK.
Dobrego przyjaciela, wiernego kompana.
Uśmiechniętego, z poczuciem humoru, bystrego.
Przemierzającego Siemianowice i Bytom, Katowice i Tarnowskie Góry. Tego innego MK, zafascynowanego aktorstwem, pełnego życia i energii. Zakochanego.
Tego innego. Nie tak upartego, bardziej pokornego. MK, który żył w tej fantastycznej sferze sacrum.
I nagle po prostu czar prysł. Nie ma go w tej sferze. Upadła, szlaki po niej zaginęły, a on pozostał sam na rozdrożach.
Nie wiem, czy dokonał dobrego wyboru dróg. Było ich dużo, nie umiem ich policzyć, nie umiem go dogonić. A może po prostu nie chcę? Nie wiem.
Po prostu go straciłem.
I tak o to czuję się, jakbym dostał obuchem w głowę. Obudziłem się w tym zimnym, szarym świecie- bez perspektyw, z neutralnymi ludźmi dookoła, bez motywacji i planu działania. Nie umiem określić, czy sam sobie jestem winny, do cholery. Wiem jedynie, że po prostu, nagle się obudziłem.
Z obolałą głową od wspomnień, od marzeń- ale tylko tych, które nigdy nie zaznają spełnienia.
Z bolącym sercem, które nagle ogarnęła pustka.
Z wiarą przesiąkniętą jakimś dziwnym przekonaniem, że momentami to wszystko traci sens.
Z autorytetem, który odszedł, wyjechał i nigdy go już nie zobaczę.
Obudziłem się w prawdziwym, namacalnym świecie.
Niestety go czuję, mimowolnie. Wdycham swąd zakłamanych ludzi i zakłamanego siebie.
Obdziera mnie to z godności i pozbawia twarzy- to właśnie sacrum, którego już nie ma.
I nie będzie.
Nigdy.
Nigdy.
Nigdy.
Inni zdjęcia: ... maxima24Carl locomotiv... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24