Musiałam odreagować dzień, meh. Moje samopoczucie spada wprost proporcjonalnie do stopni na termometrze za oknem. Ponoć wszystko budzi się do życia, a ja obudzę się koło 25 stopni. Nie znoszę zimna. Poranne mroźne powietrze gwizdające przez przestrzenie w moim rozciągnientym swetrze nijak się ma do niedzielnego poranka, który zbudził mnie chamsko zaglądającymi w okno, ostrymi promieniami słońca. Won.
W tym wszystkim najzabawniejszy jest mój przyszły szef, który myśląc o świetnych, ciepłych wakacjach pojechał do Stanów. Zapomniał jednak, że bilet był do Nowego Jorku, a nie Miami, i teraz siedzi zdenerwowany, bo śnieg. Zastanawia mnie tylko jedno: jak?
Zajęłam się zimnem, zmianą pogody i nijakim humorem zapominając o tych wspaniałych, małych sprawach, które sprawiają, że jeszcze nie do końca uciekam do swojej jaskini. Okropnie mi głupio, że o tym zapominam, choć żaden ze mnie ideał. Zapominam docenić to, co najcenniejsze. Zrozumiałam.
Za kilka godzin konkurs, czas spać.