Nie daję sobie rady.
W ciągłym lęku. Pomiędzy koszmarami i zjawami.
Wiecznie w cieniu.
Ból. Nieustający, przeszywający, przenikający.
I ten... duszący smutek. Bezpodstawny.
Osamotnione, cztery, zimne ściany - głębia.
A ja mam tylko sflaczałe, miękkie ciało. Skórę która obleka wciąż zbyt słabe mięśnie, podziurawione kości, pękające żyły.
Jestem zmęczona. Ten nieustający krzyk milczenia zamyka mi usta.
Jestem słaba choć wmawiam sobie siłę, a może odwrtonie (?)
Pocharatałam swoją duszę. Pociął ją ktoś nożem, zniszczył, wypalił. Jestem taka blada, wyblakła.
Blondynka w różowym sweterku.
Pamiętasz... ?
Jestem kobietą
Żyję w kłamstwie, wiem o tym. Okłamywać się daję.
To... tak bardzo boli
Przepraszam, nie jestem wstanie nikim się obecnie zająć
Sama sobą zająć się nie potrafię.
Brakuje mi sił.
Czasem już nawet nadziei mi brakuje
tylko miłości mam w sobie pod dostakiem
Biegam... biegam... palę... pożera mnie stres, ból, na ustach wciąż czuję słony smak łez
ale... trzymam się, daję radę, chyba, jeszcze.
"Tu rozumiem, co nazywają chwałą:
Prawo do miłości bez granic"
Alebert Camus