Tak bardzo nie umiem się wysłowić, choć znam tak wiele słów. A i tak nieustannie mam uczucie, jakby istniało raptem 10 słów do opisania jakiegoś tysiąca stanów.
Z wielkim trudem układam i wypowiadam myśli, za wszelką cenę próbując być zrozumianym. Staram się mówić możliwie najzwięźlej i jasno, a i tak wylewa się ze mnie niekończący się potok zdań. Mój rozmówca już dawno ma dość, a ja mam poczucie, że nawet nie musnąłem tego, co tak naprawdę chciałbym przekazać.
W takich chwilach zastanawiam się, po co ja w ogóle próbuję. Z drugiej strony czuję, że bez tych prób wyrażania się - jakby umieram.
Spensierato.
Z każdą rzeczą, która do mnie dociera czuję ogromną radość i ulgę. Ale też, jednocześnie - pogłębia się pewnego rodzaju zatrwożenie, jak mało pojmuję i będę w stanie kiedykolwiek pojąć. Że zupełnie nieświadomie uległem tej iluzji upraszczania, zero-jedynkowania, wyciągania szybkich wniosków, naklejania etykiet, choć tak bardzo się tego wzbraniam.
____________________________
Ogromne możliwości pociągnęły za sobą równie duże trudności i stres. "Czy w życiu wszystko musi wyrównywać się do zera?!" (Wiśniewski)
To ciekawe, jak łatwo, faktycznie, przywykamy do wygodniejszego. Jak mimowolnie zaczynamy wyłapywać to, co nas uwiera w sytuacjach, o których niegdyś nie było nam dane nawet marzyć. Wyłapujemy i rozdmuchujemy drobnostki.
"Aby wyćwiczyć w sobie jasność, trzeba przejść przez ciemność - porządnie i do końca."
You keep the light on. https://www.youtube.com/watch?v=ZAPvZNgPfDE
Że nie mam racji. Bardzo często. Że muszę więcej słuchać i faktycznie chcieć się czegoś nauczyć.
Że nie da się i nie powinnam próbować wszystkiego przewidzieć, wymyśleć, ułożyć, zaplanować. Wypowiedziane brzmi jak oczywistość. A i tak ciągle, mimowolnie, próbuję, nie wiedząc nawet o tym. I żyję tak w ciągłym napięciu, próbując kreować niemożliwe, zamiast przeznaczyć tę energię na przyjmowanie i dopasowywanie się do tego, co jest.