Zabijam czas. Czas, którego w pewnych momentach życia tak będę potrzebował. Przydałby się prokrastynator, nawinąłbym następny tydzień na szpulę i trzymał czas w kieszeni na wszelki wypadek.
Bawiłem się w przeróbki zdjęcia i stwierdziłem, że mam spore luki do nadrobienia. Rano zdjęcie z makami to był dopiero wstęp. Chętnie wybrałbym się na jakieś warsztaty z obróbki plików .RAV. To co tu widzicie, to efekt zabiegów przy pomocy programu Gimp. Zdjęcie numer 1. - po wykadrowaniu "do kwadratu" - swierdziłem, że będzie składało się z jakby dwóch części: rysunek pękającego lodu przy tamie na zalewie Tatar stanowi dolną część, natomiast surfer i odbicie drzew na lodzie drugą. Niestety, drzewa uciąłem oryginalnym kadrem - można było przesunąć granicę kadru ponad linię drzew. Zdjęcie numer 2. zostało poddane podstawowej obróbce, czyli wykontrastowaniu. Dałem ponad 40 punktów, ale nadal brakowało wrażenia głębi. Zdjęcie jest płaskie, nieładne. Na zdjęciu numer 3 zastosowano bardziej wyrafinowaną technikę: przy pomocy narzędzia "Krzywa kolorów" w programie Gimp zamieniłem magiczną prostą linię wykresu w łuk (chwilę kombinowałem z różnymi ułożeniami, więc nie jest ono przypadkowe, ale robiłem to "na wyczucie"). I nareszcie na zdjęciu 4 zredukowałem poziom barwy niebieskiej przy pomocy narzędzia "Balans kolorów" dodając żółtego do momentu aż odtworzyłem zapamiętaną barwę lini brzegowej po czym nadałem tafli lodu zielonkawy, przyjemny dla oka odcień. Kolory na zdjęciach będą przesunięte w kierunku zielonego - nic na to nie poradzę, mój ekran na laptopie wyświetla więcej purpury niż standardowe ekrany.
Jestem zły. Nie wiem czy to zmęczenie po treningu - rano byłem na basenie i zrobiłem jeszcze piątkę rowerkiem. Bardziej - brak osoby, z którą mógłbym pogadać swobodnie. Tomek ostatnio jest zaabsorbowany zawodami sportowymi, rozumiem i też się przykładam, ale tematy rozmów schodzą zawsze na trening, sprzęt i tak dalej. Jestem mu wdzięczny, bo stara się zapewnić mi równy start w triathlonie - szuka możliwości dofinansowania i nowego roweru. Ale wciąż... sam nie wiem. W domu jestem wiecznie wkurzony na ciocię. Teraz, kiedy przestałem ją sobie samemu usprawiedliwiać, kiedy opadły klapki z oczu i widzę jaką leniwą hieną jest moja współokatorka na sam jej widok otwiera mi się przysłowiowy nóż w kieszeni. Znowu. Znowu w moim życiu staram się być spokojny, ale nie daje mi to spokoju. Może to bez sensu, ale kiedy ma się na głowie tyle drobiazgów i kilka poważnych problemów po prostu zaczynam wypadać z rytmu, w cichą pracę trybików mojej codzienności wkrada się zgrzyt piachu niepewności i nagle świat staje się Wielkim Wrogiem a ja... czuję się po prostu zmęczony. Gdzieś na granicy świadomości zaczynają szfendać się starzy znajomi - myśli o zabójstwie albo myśli samobójcze. Tak do nich przywykłem, że wpraszają się niechciane i sieją niepokój. Zaniedbuję religię i modlitwę, tłumacząc to sobie chorobą, a tak naprawdę... Czuję że paradoksalnie na to, z czego tyle razy czerpałem siłę i motywację po prostu nie mam siły. Wiem co to jest. Już raz spotkałem się z określeniem acedia i wiem dokładnie, że teraz muszę się skupić. Jeśli jakaś siła ma kształtować moje życie, to ostatnią siłą którą bym wybrał byłby demon. Nie, nawet więcej: nawet, gdybym miał do wyboru śmierć albo życie w zniewoleniu - raczej wybrałbym śmierć. Ale czuję jak powoli coś zaciska się wokół mnie. Drobne rzeczy łączą się w znajomy obraz. Podsumujmy: dużo maleńkich ostrych ząbków. Dwa groźnie jarzące się w ciemności światełka. Dużo czarnej kosmatości. Tak, definitywnie zidentyfikowano winnego, to on Wysoki Sądzie.
Wysiłek nie pomaga zrzucić z siebie napięcia. Zamiast radości przynosi roztargnienie. Spaliłem dzisiaj czajnik. I wiecie co - starałem się znaleźć winę wszędzie, tylko nie w sobie, pomimo oczywistego faktu: zamiast stanąć przy kuchni, poczekać pięć minut i wypić gorącą herbatę zająłem się czymś innym. Zaczynam być chaotyczny. Martwi mnie to i można powiedzieć, że martwię się efektami własnego, głębszego, podświadomego zmartwienia kilkoma innymi problemami. Kiedy będę miał obiecaną pracę? Czy pieniądze z obiecanego stypendium wpłyną na konto? Czy dobrze zrobiłem rezygnując z opcji natychmiastowej rezygnacji ze studiów za cenę kilku miesięcy stypendium socjalnego? Czy znajdę w sierpniu planowaną stałą pracę? Czy uda mi się zorganizować własny biznes, który planuję od kilku tygodni? Co z moim długiem? Formalnościami za nieużywany samochód? Kiedy będę odstawiał te cholerne psychotropy? Dlaczego ciągle mam problemy z nawiązywaniem bezpośrednich kontaktów z innymi? Dlaczego inni ludzie mnie ignorują? (Kilka konkretnych osób mam tu na myśli)
Życie dziecka, nastolatka czy studenta było na swój sposób proste. Człowiek przechodzi kolejne etapy, za każdym razem jest ciężej i wmawiają mu, że to przejściowe, że to najgorszy okres. A pomimo to, ciągle jest mi źle. Boli mnie też inne, bardziej osobiste odkrycie. Niezachwiana wiara w dobroć i ofiarność pewnych osób została ostatnio mocno we mnie zachwiana. Jestem zmęczony. Moje życie zadało tyle pytań, na które staram się znaleźć odpowiedzi. Najgorsze jest to, że nigdzie nie mam schowanej pod biurkiem ściągawki. Ba, nie znajdę nawet żadnej podręcznikowej odpowiedzi w bibliotece.
Ale jest dobra strona tego wszystkiego. Mam bloga. Wątpię, czy ktokolwiek przeczytał tę notkę w całości, niemniej wyrzucenie z siebie tego, co tu napisałem przyniesie mi za kilka dni ulgę. Może znajdę kiedyś odpowiedź na dręczące mnie pytanie w przypadkowej książce. Niektóre mile zaskakują, kiedy bohater brnie przez problemy podobne do moich własnych - tu ciepło wspominam "Imię Wiatru". Chyba czas, żeby przeczytać tę książkę po raz drugi. A na razie idę spać.