Prolog.
Rok 1988 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały nieszczęścia jakoweś i klęski. Oczy wszystkich kierowały się ku Dzikim Polom, ku Ukrainie, skąd mogło przyjść zagrożenie.
16 grudnia 1991, baza wojskowa w 8 kręgu piekła.
Ten też nie - ocenił Belzebub wyskakując z kotła.
Kolejny! Obiekt 1440!
Wiesz, zawsze się zastanawiałem... 1440?
No.
Ale 144 do kwadratu... to 20736?
Zgadza się.
Więc skąd te 1440?
Może nie mieli wtedy kalkulatora?
Obiekt gotowy do testu! - wrzasnął diabeł w laboratoryjnym kitlu.
W kotle smażył się grzesznik. Zarośnięty, cuchnący tanim denaturatem i mocno przypieczony przez radiację. Licznik Geigera zatrzeszczał, Belzebub lekko się wzdrygnął, po czym wyprostował się, łyknął z piersiówki wódkę znalezioną przy którymś z obiektów, splunął małą ognistą kulą po czym wyprostował się z maniakalnym uśmiechem.
No, to pajechali! - krótki błysk światła towarzyszył opanowaniu duszy nieszczęśnika przez króla piekieł. Nieszczęśnikowi wywróciło oczy na lewą stronę, zaczął mamrotać coś po Aramejsku i świecić w bardzo nieprzyjemny i złowrogi sposób. Nagle dostał suchotniczego ataku kaszlu i z nieludzkim wyciem zły duch opuścił ciało.
Doooo wszystkich!!! - Belzebub powoli dochodził do siebie. Na twarzy diabła wykwitł złowrogi uśmiech numer 666. - Pomyślałem... Może by założyć w naszym piekle dom uciech?
Sprowadzić jawnogrzesznice?
Niee... taki no wiecie, hmm... dom diabelskich uciech. Ten tu się nadaje - szaleńczy uśmiech ukazał kilka rzędów szpilkowatych zębów utrzymywanych we wzorowym stanie nieczystości. - Czyste doznanie bólu. Sama kwintesencja piekła. Kto by pomyślał, że jakiś minerał z materialnego świata... To dużo lepszy towar niż hera. Jak to się nazywało? Pluto?
Uran, Excelencjo.
A tak, uran. Dobra zajawka.
Naastępny! - koło kolejnego kotła trzech diabłów w fartuchach, jeden z notesem, drugi z drabiną a trzeci z przedpotopowym licznikiem Geigera robiło miejsce na kąpiel szefa.
Kilka miesięcy później...
Belzebub, zmarniały od nawiedzania ukraińskich pijaczków, biurokratów, kilku turystów z Polski pasożytujących na słabszym gospodarczo organizmie państwowym (w piekle wyjeżdżanie do krajów 3 świata na wakacje po to, by zaoszczędzić, uchodzi za chciwość) podchodzi do przypieczonego przez radiację dwunastolatka. Smętnym spojrzeniem ocenia dzieciaka, wzdycha i hop.
Wtem...
Roooaaaaaarrrghhhhh! - anemiczny blondynek wydaje z siebie ryk godny najgorliwszego piekielnika, oczy zaczynają świecić na czerwono.
Sukces, sukces! - wrzeszczy Mengele podskakując pod kotłem.
W oparach siarkowego dymu pojawia się wątły zarys sylwetki nieszczęśnika, zaczyna rosnąć wydając przy tym dzikie odgłosy. Po chwili bicia się w pierś, okrzyków i chlapania na około smołą, przez co grupa naukowców zmieniła się stopniowo w gromadkę dalmatyńczyków, król piekieł, teraz już Antychryst, wychodzi z kotła. Masywne zielone muskuły, neandertalskie oblicze i postrzępiona opaska biodrowa z resztek odzieży wywołuje westchnienie zachwytu u zgromadzonych.
Ale jak go nazwiemy?
Noo... Antychryst?
Nie można tak wprost, ludzie by się przerazili i zaczęli nawracać.
Masz rację.
To może... - wtrącił się Mengele - Hulak?
W odpowiedzi zielony potwór wyszczerzył niekompletne uzębienie w szczerym, słowiańskim uśmiechu i kiwnął z aprobatą głową.
Epilog.
Klęcząc, pokonany i poniżony, zielony potwór spojrzał ze wściekłością w twarz archanioła.
No dobra. Jak przegrywać, to z hukiem - westchnął. Po chwili oczy potwora zmatowiały, wywróciły się i nagle skurczył się, zmieniając się w martwe ciało cherlawego nastolatka. Dusza chłopca wyskoczyła, rozejrzała się dookoła, wyjęła zza pazuchy struganą fujarkę.
Jak ci na imię, dziecko? - zapytał Gabriel.
Wańka.
Wańko - twoja dusza została oczyszczona przez chrzest ogniem. Teraz możesz wejść do nieba.
Dziękuję psze pana. A mają tam kiełbasę?
Dyskusję dwóch dusz przerwało znaczące chrząknięcie gdzieś obok. Za chłopcem, z nieszczęśliwą miną i obnażonym mieczem stał Lucyfer w całej swojej niechlubie. Dwaj aniołowie przez chwilę stali z otwartymi ustami mrugając oczyma. Pierwszy otrząsnął się Michał. Wzrok mu spoważniał, lico ściągnęło się grymas świętego gniewu, miecz zapłonął niebiańskim światłem. Archanioł uniósł prowokacyjnie wolną rękę, po czym patrząc spode łba na zbuntowanego brata, z trzaskiem kłykci złożył ją powoli w bardzo wzorową pięść.
Kopę lat, Lucek.