Nie czuję się komfortowo.
Rozumiem, że główną ideą istnienia studiów miała być możliwość kształcenia młodych ludzi w kierunku ich potencjalnej przyszłej pracy (teoretycznie). Jednak mimo wszystko strzela mnie jasny chuj, gdy zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo dzisiejsza praktyka odbiega od tego założenia.
Zapierdalam jak wół, po dziesięć razy pisząc tę samą pracę byle tylko trafić w upodobania i wyssane z palca reguły stworzone przez wykładowcę. Napisz to, co wpoili Ci ludzie, nie to, o czym myślisz słysząc dane pytanie. Jak ktoś Ci mówi "podaj schemat życia przedstawiony na podstawie egzystencji Oli" zamiast pisać, że była młodą, pozytywnie nastawioną do życia dziewczyną dla której najważniejsza była rodzina, Ty masz napisać, iż jej metafizyczne poglądy odzwierciedlają epikurejską filozofię, a swoją egzystencją podmiot miał za zadanie nawracać mrówki i strzec je przed nieuniknioną zagładą. Swą myśl koniecznie spisz na 4 stronach, CAŁOŚĆ WYJUSTUJ ORAZ KONIECZNIE UŻYJ CZCIONKI TIMES NEW ROMAN 12, Z INTERLINIĄ 1,5 - nie inaczej, bo będziesz to musiał poprawiać do usranej śmierci. No kurwa. Staram się jak tylko mogę w zamian oczekując zrozumienia i współpracy i za przeproszeniem lub nie, chuja z tego mam.
Przedostatni, niemal zakończony semestr studiów licencjackich wygnał z mojej podświadomości wszelkie pozytywne wspomnienia, jakie udało mi się stworzyć podczas czterech (tak, czterech) długich lat niegdyś codziennego uczęszczania na owe kursy.
Teraz.. teraz po prostu mam ochotę wyć. Mam ochotę jebnąć to wszystko i się rozpłakać jak małe dziecko. Ogrom pracy, jaki w tym momencie muszę wykonywać jest czymś okropnym. Nie sprawia mi to przyjemności, nie mam więcej ochoty swej przyszłości wiązać z tym zawodem.
"Jeśli nie chodzisz na zajęcia (na których jest prezentowany materiał, który spokojnie możesz przestudiować w domu) to mimo, że wszystko umiesz, i tak cię upierdolę przy sesji. Lataj po Uczelni i staraj się to zaliczyć." Kurewsko doceniam pracę wykładowców, ale koncepcja opierdalania każdego, kto jest w stanie samodzielnie nauczyć się materiału bez konieczności zapierdalania przez pół oblodzonego miasta w mroźny jak dupa umarlaka ranek jest ciosem poniżej pasa. Rozumiem, jeśli ktoś się stara, pracuje sumiennie i faktycznie uczęszcza na wszystkie zajęcia - w porządku, niech słusznie zostanie za to nagrodzony. Z drugiej strony upierdalaj sobie tych, którzy nic nie mają zaliczonego i jasno dają do zrozumienia, jak bardzo w dupie mają studia. Ale nie wyżywaj się na tych, którzy nie są na wszystkich zajęciach, ale się starają, bez jaj.
Czynnością, która sprawia mi największą frajdę jest pisanie pracy dyplomowej, z której przynajmniej mogłam sobie bez presji i skomleń wybrać temat.
Chociaż coś.