godzina 22 ileś, a potem
godzina i szesnaście minut z czterdziestomapięcioma sekundami
mniej więcej
siedzenia w łazience przy otwartym oknie i rozmawiania praktycznie o niczym. pokemony, moja mama, flirt z house'a, znajome chamskie i bezczelne dzieci, duszeczłowieki,
ja, on, ja, on, ja, on, ja, on...
i tak w nieskończoną ilość sekund, impulsów elektromagnetycznych i metafizycznych:
podnoszenia morali, moich fajnych i podobajacych sie boczków, pstryczków w nos od góry, szydzenia z chemii, pani od polskiego, bo mnie nie lubi, obietnic nauczenia wszystkiego,
przeprosin. i takdalej i
tak dalej. zabiore cię. wszystko jesli tylko chcesz.
jestem jak na swój wiek bardzo dziecinna i bardzo dojrzała. tyle. jednak mimo wszystko będę starą babą, jak mój dziadek, który nie chce palic w piecu. zbuntowane emo.
taknietaknietaknietaknietaknietak. tak. nie. tak.
_____
ty pilnuj moich snów i przychodź kiedy chcesz.