choćbym starała się tygodniami, nie będę w stanie odzyskać tego, czego mi brakuje nad wyraz mocno. jaką ulgę przynosiło mi spisywanie swoich myśli. jak ogromna radość wypełniała moje życie - mimo wszystko, dorastanie wypłukało mnie z przyjaciół. cóż, nie tylko ono jest temu winne. bardziej ja sama, moje decyzje. moje wybory, które po tylko latach wydają się irracjonalne. jeden przyjaciel mniej, dwóch. przyjaciółki rozpierzchły się i zostały dwie, tylko, że teraz znajomości wyglądają inaczej. mamy swoje życia, jedna - ZAWSZE poprawiająca mi humor, mieszka tak daleko...a ja pogrążam się w marazmie. nie chciałam dla siebie takiego życia, a dobre dni wydawały się nigdy nie kończyć. miały trwać wiecznie, ja miałam czerpać z życia garściami. a tymczasem, odbywa się proceder zgoła odmienny. dryfuję pomiędzy dniem a nocą. automatycznie wchodzę w poranne zajęcia, by po chwili zorientować się, że kładę głowę na poduszce i zapadam w sen. mgła osnuła mój rytm, który w porównaniu do obecnego stanu rzeczy stracił na intensywności. często wracam do wpisów, które jakimś cudem uniknęły smutnego losu wielu photoblogowych kont i wciąż wiszą w odmętach Internetu. to przynosi tak wielkie ukojenie, że po jakimś czasie znów w nich grzebię, żeby doszukać się czegoś, na co jeszcze nie udało mi się trafić. A po tylu latach to smakuje jeszcze lepiej. prawdopodobnie moje życie nacechowane jest taką nijakością, powszedniością, że jedynie zanurzanie się w nurcie minionych wydarzeń pozwala mi na wykrzesanie z siebie chociaż odrobiny endorfin. nie ma możliwości, by powrócić do tego wszystkiego. nie mogę oglądać się za siebie, a jednak to robię. tkwię gdzieś pomiędzy dwoma światami - współczesnym mi, oraz tym, którego echo nieustannie wybrzmiewa w moich uszach. chciałabym stać się częścią tego cmentarzyska wspomnień - rzecz jasna, nie w jakimś fatalistycznym znaczeniu. po prostu brakuje mi ludzi, a przez to - energii. zapętlam się i kolejne dni znikają, zanim dobrze uświadomię sobie ich początek. a brakowało mi pisania, brakowało mi przelewania swoich myśli. zazwyczaj je wyłączam, a raczej spycham na dalszy plan. przecież aktualne rozważania zakłócają automatyczny program, zainstalowany w moim umyśle nieco podświadomie, ale może i z odrobiną premedytacji. koncertowo jest skłócić się z połową swojego otoczenia, wybierać ,,ideały", których nie powstydzi się żadna rozhisteryzowana nastolatka, a potem dziwić się, że wszystko toczy się jakoś nie tak, błędy, błędy, błendy. lata, lata, lata. a ja dalej lubię marzyć i się uśmiechać. lubię tę samą muzykę, lubię grać na ukulele, lubię słońce i kwiaty, lubię wesołych i otwartych ludzi. ale tych smutnych też lubię. lubię obserwować wszystko wokół mnie, analizować przeszłość i przyszłość, często zapominając, że jest przecież jeszcze jakieś - bliżej nieokreślone - teraz. wczoraj przydarzyła mi się pierwsza w sezonie rowerowa wywrotka, kraksa, ale bez ofiar. dobrze jest wrócić do jakiejś namiastki aktywności na świeżym powietrzu. gdyby nie intensyfikacja fruwających i wszechobecnych pyłków, byłoby doskonale. tymczasem walczę z odtykaniem nosa i uszu, a także z epizodycznymi atakami wściekłego przecierania oczu. ale będzie lepiej, jak co roku. nie chcę przedryfować przez nadchodzące miesiące, bez rejestrowania szczegółów. wiem, że rówieśnicy mają domy, własne mieszkania, dzieci w drodze, lub już te wyklute, małżeństwa i narzeczeństwa. a ja dalej tkwię gdzieś pomiędzy. może nawet gorzej, niż pomiędzy. z jednej strony nie chcę niczego wyczekiwać ani planować, z drugiej cholernie tęsknię za grupą dobrych, niepokiereszowanych ludzi. a teraz wszystko i wszyscy wydają się tacy brudni. oczywiście, nie mam na myśli ich wyglądu zewnętrznego, bo absolutnie nic mi do tego i nigdy nie sugerowałam się takimi aspektami. mam chyba na myśli to, że znaczna część przewijających się przez moją codzienność osób boryka się z kwestiami, o których nie wypada, ale też nie można mówić głośno i bezpardonowo. a widziałam, że się niszczą. zresztą, robią to nadal, przywdziewając tysiące mask, pozwalających na wmawianie sobie i innym, że problem nie występuje. że tak wygląda prawdziwe doświadczanie życia. dla mnie nie. nigdy nie. więc albo to, albo to ja przywykłam do takiego modelu. a nie chcę już dłużej. i nie żegnam się. mam postanowienie. będę pisać, choćby i pierdoły. takie głupotki to też tekst, też praktyka. a skoro nie zapomniałam, jak jeździć na rowerze po tylu latach, to i ze słowami sobie poradzę. to czuję w sobie i wiem to na pewno. będzie dobrze. lepiej. wierzę w to całą sobą.
Inni zdjęcia: Zielony spokój judgaf... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24Yay chasienka... maxima24... maxima24... maxima24