Na zdjęciu pewien maruda, którego, mimo wszystko bardzo kocham. Paradoksalnie niby nie mam serca. A jednak chyba jednak posiadam.
Dawno mnie tu nie było, wszystko ze względu na oddawanie się błogiemu lenistwu, na które na co dzień jakby nie ma się możliwości. Robienie niemalże wszystkiego na pełnym spontanie, nie zamartwianie się o jutro, życie chwilą... Przydało mi się to po ciężkim czerwcu w szkole, który był dla mnie najgorszym miesiącem, jaki mi się ostatnio przydarzył. Dzisiaj odbyłam sobie nawet pielgrzymkę po zeszyty, no bo w końcu kiedyś trzeba było. Jeden nawet tak mnie urzekł, a jego tytuł brzmiący 'Dzwonię do mamy!' z jakimiś postaciami z pseudo-bajek tak mnie rozweselił, że od razu wpakowałam go do koszyka. Także tego... jakby mnie ten dinozaur na matmie zdenerwował, to machnę jej moim jakże eleganckim zeszycikiem przed noskiem, specjalnie tak, by tytuł był jak najbardziej widoczny i się uspokoi, haha :D Co prawda będzie mi brakować licznych spacerów z moim kochanym czarodziejem, jedzeniem lodów, przy których mieliśmy okazje poSZPANować, piciu niezmiernej ilości coca&coli, przy której spokojnie można byłoby popaść w nałóg, słuchaniu The Cranberries czy takich hitów jak 'zabrakło baraaniny!' w wykonaniu na żywo, jedzeniu kisielów na działce zawsze w doborowym towarzystwie, a jakże! No tak, możnaby to sobie wymieniać do rana, jednak wszystko co dobre kiedyś się kończy. Przeżyłam sobie niedawno rozstanie, teraz nadejdzie oczekiwanie na grudzień, w którym znowu zobaczę tą piękną uśmiechniętą twarzyczkę ze zdjęcia, która zawsze poprawia mi humor jak na nią patrze, by znowu potem wrócić tu, do rzeczywistości. Mimo wszystko, jest dobrze, a to wszystko tylko i wyłącznie dzięki czarodziejowi, którego tak really really mocno kocham.