Dziwna to rzecz te blogi.
Trzeba mieć w sobie coś z ekshibicionisty, by w ogóle zacząć go prowadzić. Przedstawiając swe przemyślenia, opisując wydarzenia wystawiamy wszak cząstkę swej duszy na ogląd innym. Ryzykujemy, że ktoś na podstawie jednej tylko notki oceni, obrazi, często najzwyczajnej zbluzga. A mimo to, ciężko jest się oderwać. Ciężko powstrzymać przed kolejnym wpisem.
Przeżyłem to już. Przeczytałam o sobie, że jestem głupi, zły, nudny, snobistyczny. Przeczytałem, że mam się zamknąć, że nie wiem nic o życiu, że to co tworzę i tak się rozpadnie. Takie wpisy bolały.
Mimo to nie usunęłem żadnego z nich. Chyba raczej traktowałem je jak szkołę życia. Pozwalały mi bowiem nabrać odporności koniecznej, by na obelgę nie zareagować obelgą. Zrozumieć, że nie każda opinia jest warta tego, by się nią przejmować. Poznać na własnej skórze, że są na świecie ludzie, którym przyjemność sprawia zdołowanie drugiego człowieka. Przyjemność tym większą, iż można rzucić błotem nie patrząc obrzucanemu prosto w twarz.
Na szczęście blog miał też i swoje jasne oblicze. W większości obrazują je linki po prawej stronie. Tych, którzy nie piszą własnych blogów mam we wdzięcznej pamięci.
Okazało się, że są na świecie ludzie, którzy potrafią być tak po prostu sympatyczni. Bez podtekstów, zupełnie bezinteresownie. Bo czym ja się mogę odwdzięczyć... "Komciem" na ich stronie?
Dzięki blogowi poznałem fantastyczne osoby, z którymi można podyskutować na różne tematy. Osoby z dużym poczuciem humoru, umiejętnością śmiania się z siebie. Osoby, który są gotowe łopatologicznie tłumaczyć jak się robi śnieg na ekranie monitora, pamiętające o wysłaniu kartki na święta, prowadzące wymianę maili i głaskające po główce, gdy takiego pogłaskania potrzebowałem. I chociaż pewnie nie uda nam się nigdy spotkać, to czuję, że zyskałem całkiem spore grono przyjaciół.
I za to właśnie, że jesteście ze mna DZIĘKUJĘ WAM DRODZY PRZYJACIELE.