bo jak komuś nie opowiem to nie wytrzymam.
tylko że ten sen jest zaprzeczeniem tego co tak usilnie bronie,
przed rodzicami, koleżankami w szkole i wreszcie przed samą sobą.
nie wiem, to jakieś rozdwojenie mnie, albo fantastyka jak cholera.
A więc (nie zaczyna się zdania od a wiec:P)
to mi się śniło tak po północy i trwało dość długo,
prosze o cisze na sali i nie śmianie się. kurcze. no.
Śniła mi się szkoła, ale nie moja, nie LO, tylko GiM
a dokładnie jedna sala 12, którą kochałam pomimo wszystko (w tle piosenka HEY :P:P)
trzymałam w ręku potrfel, mój taki ładny kiedyś pokaże zdjęcie.
Ktoś siedział obok mnie, miał jakieś 182, tak w sam raz, akurat.
Patrzył mi w oczy, był tutaj taki fajny przerywnik, ale nie powiem, wstydzę się.
Nagle przeniosłam się pod Kościoł, ON był blisko mnie,
przytuliłam się do niego, ogarnęlo mnie takie ciepło, że wręcz gorąco.
Potem znalazłam się na boisku, dokładnie nie wiem gdzie,
broniliśmy się przed kulami z ognia, mnie gdzieś wciągnęło,
szłam przez cierniste drzewa w czerwonej sukience, która zamieniła się w białą.
Staliśmy na jakimś podwyższeniu, nieznajomi ludzię machali do nas.
Byłam szczęsliwa i nagle wszystko prysło, budzik mi zadzwonił i się obudziłam.
Nic mi dziś nie popsuło humoru, nawet się uśmiechałąm co do tego snu,
ale taki mam żal, że takie coś właśnie, powinien mi się śnić bardziej dyrektor szkoły,
bo nauka najwazniejsza, a tu klops i kfiatki się zmyły.
a WY co o tym wszystkim myślicie?