Wyobraź sobie, że próbujesz otworzyć drzwi. Nie da się. Pukasz, nikt nie odpowiada. Zaczynasz się dobijać, nadal nic. Szarpiesz się z nimi niewyobrażalnie długo, aż w końcu, po pewnym czasie je otwierasz. Już nawet nie wiesz, ile dni minęło. Tymczasem, jak się okazało po drugiej stronie jest jedno wielkie nic. I teraz nie wiesz, co ze sobą zrobić, bo drzwi są już otwarte, więc to na czym skupiałeś do niedawna całą swoją egzystencję przestało mieć znaczenie. Wewnętrzne zagubienie i złość, bo to na co poświęcałeś cały swój czas okazało się b e z s e n s u i w dodatku nie możesz robić tego dalej. To musi być straszne... A ja jestem chyba na etapie, kiedy drzwi się otworzyły, jest za nimi ciemno, niby nic tam nie ma, ale wierzę, że jak się zapali światło i dobrze poszuka, to coś tam jednak będzie. Tylko jeszcze ze strachu przed rozczarowaniem boję się szukać i trwam w zawieszeniu w pustce.
Wszystko jest takie ponadprzeciętnie nijakie, że jedyną rzeczą, na którą mam ochotę jest sen. Najlepiej byłoby przespać najbliższy wtorek, środę, czwartek...no, a w piątek żebym już nie chciała spać. Szkoda, że to niemożliwe. Trudny czas.