Dzisiaj jest dobry dzień na marudzenie. Czyli, ogólnie bardzo zły dzień.
Nie czuję się, albo raczej wszystko czuję aż za bardzo. Nie lubię, jak coś mnie boli. Piękną mam, wręcz wymarzoną formę na końcówkę wakacji.
A teraz zaczynam czuć, że mnie gorączka łapie. No to już będzie cały zestaw, bo tylko jej brakowało do kompletu. No pięknie.
Powtarzam się, jestem monotematyczna i do tego znowu marudzę. Muszę się ruszyć, bo ta moja cała stagnacja jest o wiele gorsza od stania w miejscu. A ja się tak wystałam, że teraz się cofam i jestem na bardzo złym etapie. No mówię, że muszę się odbić do przodu, bo z tyłu nie ma nic dobrego. Nic, nic, nic. Zero. Jakbym oglądała jakiś film, niedość, że meganudny to jeszcze w zwolnionym tempie i od tyłu.
Śniło mi się dzisiaj, że płynęłam statkiem, ktoś chciał mnie zabić, a ja byłam głodna i jadłam jogurt naturalny ze szczypiorkiem. Bardzo logiczny sen -.- chyba już wtedy miałam gorączkę.