Piszę tutaj boo... nie mam sie do kogo odezwać. Mam ochotę coś rozwalić, a z drugiej strony usiąść w kącie i płakać. Właściwie to już płaczę, ale to mało ważne. Nienawidzę ranić bliskich, a oczywiście zawsze to robię. Prędzej czy później.... Wydawało się, że jest tak dobrze...
Spać nie pójdę - bo nie zasnę. Jedyna osoba, z którą chcę porozmawiać już poszła. Do przyjaciółki nie moge się odezwać, bo nie chce jej przypominac bolesnych chwil. Na chacie za to mam ochote zjechać każdego kto sie do mnie odezwie. Takich rzeczy jak żyletka czy inne "pomoce" nie uznaję... Wolę się zmierzyć z problemami. Chociaż, to cholernie boli. Jak zauważyłam.
Na końcu... ogółem czuje się jak szmata wiec... jest fajnie i za każdym razem jak wracam do ŚM nic sie nie zmienia... radocha jak stąd do wieczności.
Wiem, ze to marne wyjasnienia ale... no cóż. Trudno się mówi.
Ta piosenka opisuje co czuje.. tak trochę.
http://www.youtube.com/watch?v=9oigGqKODHM&feature=player_embedded