przejrzalem sobie stara ksiazke z jezyka polskiego do drugiej klasy liceum i trafilem na wiersz jana kasprowicza zaprezentowany ponizej. urzekla mnie ironia, ktora wylewa sie z kazdym wersem...
Koniec wieku XIX
Przekleństwo?... Tylko dziki, kiedy się skaleczy
złorzeczy swemu bogu, skrytemu w przestworze.
Ironia?... lecz największe z szyderstw czyż się może
równać z ironią biegu najzwyklejszych rzeczy?
Idee?... Ależ to już lat minęły tysiące,
A idee są zawsze tylko ideami.
Modlitwa?... Lecz niewielu tylko jeszcze mami
Oka w trójkąt wprawione i na świat patrzące.
Wzgarda... Lecz tylko głupiec gardzi tym ciężarem,
którego wziąć na słabe nie zdoła ramiona
Rozpacz? ... Więc za przykładem trzeba iść skorpiona,
co się zabija, kiedy otoczą go żarem?
Walka?... Ale czyż mrówka wrzucona na szyny
może walczyć z pociągiem nadchodzącym w pędzie?
Rezygnacja?... Czyż przez to mniej się cierpieć będzie
gdy się z poddaniem schyli pod nóż gilotyny?
Byt przyszły?... Gwiazd tajniki któż z ludzi ogląda,
kto zliczy zgasłe słońca i kres światu zgadnie?
Użycie?... Ależ w duszy jest zawsze coś na dnie
co wśród użycia pragnie, wśród rozkoszy żąda.
Cóż więc jest? Co zostało nam, co wszystko wiemy
dla których żadna z dawnych wiar już nie wystarcza?
Jakaż jest przeciw włóczni złego twoja tarcza,
człowiecze z końca wieku?... Głowę zwiesił niemy.
...ale najbardziej wers o modlitwie i rozpaczy.