Prościej by było założyć nowego fbla, ale nie, sentyment do tej durnej nazwy trzyma. I tylko na ten sentyment sobie pozwolę.
Nie wiem, czy traktuję to jako swoistą formę rachunku sumienia, czy próbuję uciszyć jakąś tam małą wojnę w środku, ale jedno i drugie wiąże się z faktem, że czasem trzeba spojrzeć wstecz, zobaczyć co się osiągnęło, do czego się doszło i czym się za to płaci.
Generalnie co się stało w tym 2011? Co się takiego działo, że teraz, patrząc wstecz, mam wrażenie, że to były jedne z najlepszych miesięcy w moim życiu? Pierwsze, co mi się pcha na usta, to cztery imiona. No w sumie trzy, bo Natalki są dwie. Cztery niepozorne osóbki, które nieco namieszały mi w życiu. Przyznaję, mają duży wkład w to, jak się teraz czuję. Siedzę i zastanawiam się nad tym, czy potrafię to jakoś określić, opisać sposób, w jaki tak na mnie wpłynęły, ale zwyczajnie są rzeczy, które ciężko opisać. Bo jak opisać zwykłe "jak tam?"? Ot, takie słowa rzucane na odczepnego, bo wypada. A jednak brzmią inaczej w ustach osoby, która na prawdę się tym interesuje. To wrażenie, że kogoś obchodzisz, że ktoś naprawdę jest ciekawy tego, jak się trzymasz, jest bezcenne i nie do opisania. Zrozumienie przez drugą osobę, świadomość istnienia kogoś, kto pomoże, doradzi, a w razie czego palnie "pierdl szysko, zostań tap madl", wypłakiwanie się po egzaminie, który nie poszedł po mojej myśli dla bezcennego pocieszeni "spoko, jest jeszcze UZet", Wii, karaoke, wymiana przekleństw dotyczących bezmyślnych kolegów z liceum.. Bez tego nie byłoby tak samo. Nie byłoby mnie tu, gdzie teraz jestem. Ale ten miniony rok to nie tylko odkrywanie na nowo starych znajomych. To przede wszystkim studia. A jak studia, to ludzie. Dorotka, która uczy mnie jak się śmiać z samej siebie. No i gotować i piec, ale to inna bajka ;) I Agatka, która z kolei uczy mnie, że na ostatnią chwilę niczego się nie nauczę. I wieczny student Tomasz. I Łukasz, który ocieka zajebistością. Kasia, która ukrywa swój wiek. Szymon, który nie rozumie, jak możemy nie lubić Dody na facebooku. I Marcelina, która wszystko nam załatwia, ale nie życzy sobie, żeby nazywać ją głośno starostą. Michał, który mnie denerwuje, bo ciągle ma zajęcia na 15! Justyna, której mocno zaczesane z boku włosy są dla mnie fenomenem, bo nie lecą jej do oczu. Krzysiek, który ma na wszystko zawsze celną i śmieszną ripostę... Uwielbiam tych ludzi. Przy nich każde niepowodzenie nie jest już takie straszne, przecież się uda, tak? Przecież oni we mnie wierzą, nie pozwolą mi tego spaprać! ;)
Zastanawia mnie dlaczego nigdy wcześniej tego nie doceniłam. Dlaczego najzwyczajniej w świecie przyjęłam te zmiany jako zwykłą kolej rzeczy. Dlaczego zaczynam je zauważać i cenić dopiero teraz, kiedy spojrzę wstecz, kiedy stoję przed możliwością odcięcia się grubą kreską od przeszłości?
Latami obiecywałam sobie, że na studiach będzie inaczej. Jest inaczej.. Niektóre decyzje muszę podjąć, a zrealizowanie ich będzie ciężkie i być może bolesne. Ale czy lepsza przyszłość nie jest warta tej ceny..? Czy jeżeli przyjmę święty spokój za ostatni stopień do wygrania walki z samą sobą, nie wato się poświęcić? To tylko kilka wspomnień, które trzeba wymazać. Kilka osób, o których trzeba na dobre zapomnieć. I nagle wszystko to, co zawsze sobie obiecywałam, o czym marzyłam, to wszystko będzie na wyciągnięcie ręki..
Idzie ta dwudziestka, czas spoważnieć. Czas zdecydować się na jedno. Albo prawdziwi przyjaciele, którzy tu są, którzy kochają, którzy nie kłamią nawet, jeśli może zaboleć, albo Ci, którzy udają, którzy się chowają w razie problemu, którzy są tylko od śmiechu i zabawy.
Nie wiem, czy dorosłam z wiekiem, czy może On stoi za tym, że zaczynam wszystko postrzegać nieco inaczej, ale zmieniłam się i widzę to. Nie mi oceniać, czy na lepsze, czy na gorsze, ale mnie te zmiany odpowiadają. Jestem coraz bliżej osoby, którą zawsze chciałam być.
Im dłużej patrzę za siebie, tym bardziej mam ochotę odciąć się od tego, odwrócić i patrzeć już tylko przed siebie. I tego rozwiązania się trzymajmy.