Mój bezimienny bohater zamknięty w małej, ciasnej regułce kaleczy
swoje obolałe rączki nieudolnymi próbami rozbicia kryształowej ściany.
Błagalnie patrzy się mnie i coraz nachalniej chce wtrącić prawdziwość
do regułki tak bardzo nierealnej, że kłamstwo miesza się z jej najmniejszymi
cząstkami. Jednak jego twarz nieustannie pozostaje piękną, bez skazy czy
rysy. Obserwuję jego mękę z uśmiechem. Pytacie dlaczego ?
Już odpowiadam - jestem przywiązana do jego uroczej buźki, nie do jego
fanaberii. Gdybym zastanawiała się nad każdym jego piskiem to cóż za pożytek
byłby z rozmiękłej stateczności ? Ta piękność dłużej niż zwykle chybocze się
we wrzasku. Jest tak słaby, że dno regułki pokryło się srebrnym płynem.
Czy to jego krew, czy on umiera ? Wydaje mi się, że umarł. Odszedł razem
ze srebrną cieczą (którą nazywano, jak się później dowiedziałam, krwią
wyobraźni). Następnego ranka znacznie oddaliłam się od tych wydarzeń
i budząc się nie poczułam żadnej straty.
Wzajemne współodczuwanie dwóch tak odmiennych światów to prastara tajemnica.
Ciemność ogarnęła mój umysł gdy doszły mnie słuchy, że moja potencjalna wielka
miłość odeszła a wraz z nią walizki spakowały tysiące przegapionych szans.
M.M.D