Nie jem czekolady ani żadnych fastfoodów, nadal. Nie frustruje mnie to. Jest fajnie. Nie cierpię ćwiczyć. Chyba chodzi bardziej o to, że nigdy nie lubiłam wuefu jako przedmiotu. Kocham biegać, serio. Ale brzuszki, a6w, jakieś dziwne rzeczy na które natrafiam w necie, a mają mi pomóc doprowadzają mnie do szewskiej pasji. Zdecydowanie wolę chodzić niż się wyginać na wszystkie strony świata, dlatego też zasuwam po mieście ile się da. Jest troszkę dziwnie, bo chodzimy ze znajomymi do pizzerii albo kawiarni oraz rozmaitych przybytków kulinarnych u mnie w mieście, oni zamawiają ile się da, a ja skromniutko zamawiam wodę, czasami szarpnę się na sałatkę. Ale oni są szczuplutcy, a ja nie. Na wadze 62 kg, czasami 61. Wiem, że to tylko woda decyduje o tym jednym, niepozornym kilogramie mniej, który mimo wszystko niezmiernie mnie cieszy.