Czas się przyznać, że to dopiero czwarty dzień mojej diety, który ciut zawaliłam, bo pozwoliłam sobie na zapiekankę. Było to raczej takie hop siup z tłumem, znajomi jedli, więc ja też to zrobiłam. Żałuję, ale zamierzam pocwiczyć. Poza tym nie pozwalam sobie na odchyły w stylu czipsów albo czekolady. Postanowiłam, że nie będę ich jadać tak długo, jak się tylko da. Zjadłam też dziś leczo. Myślę, że jutro zrezygnuję z kolacji. Pozwalam sobie na colę zero. Ten przepyszny, nafaszerowany chemią po same brzegi butelki, napój osładza mi wszystkie porażki. No i ponoć ma tylko pół kalorii - kompletny bullshit. Cholernie dużo chodzę.
A to już tak z innej beczki, kompletnie ode mnie. Po prostu muszę to gdziekolwiek napisać, żeby się 'oczyścić'.
Jestem przeszczęśliwa. Od dawna nie czułam się tak cholernie szczęśliwa. Pomijając fakt, że jestem gruba jak cholera, to sprawy nie mogł potoczyć się lepiej. Definitywnie pożegnałam D., raz na zawsze. Nie będzie już żałosnego mazgajenia się w stylu 'co by było gdyby...' albo żałowania, że to co było już nie wróci. To się wydarzyło i jest w zamkniętym rozdziale, w innym życiu. Juz wyrosłam z nienawiści. Teraz czas na zmiany, nowe pasje, eksperymenty, a przede wszystkim zrzucenie zbędnych kilogramów i bycie sobą.