Jak zwykle zresztą: za dużo się dzieje.
Pocałunki stoją w gardle nie dając wypowiedzieć żadnego sensownego słowa,
rosnące wprost proporcjonalnie do upływu czasu podniecenie nie daje już żyć.
Granica pomiędzy snem a rzeczywistością przestała istnieć.
I przy okazji kłania się zmęczenie.
Mimo że, wbrew pozorom wcale się nie przepracowuję...
Ale przeraźliwe zimno, katar i przeiębienie robią swoje...
W czwartek rozpoczynam swoje własne przedświąteczne rekolekcje.
Na wstepie pierwszy raz w życiu upiekę nachoinkowe pierniczki
-oczywiście z rodzynkami marzeń-
i przystroję je lukrem swoich wspomnień.
Co będzie dalej? Los rozstrzygnie.
Cień jak przypływ podpełza do nóg,
otacza nas i zacieśnia świat tylko do nas:
jesteśmy tylko Ty i ja.