Na tym zdjęciu mam dziwny nos. Dziwniejszy niż normalnie, pomijam fakt że z całą twarzą coś mi się stało.
-.- Jebać to, serio.
Okej. Dzisiaj napiszę o czymś, co jest wciąż bardzo popularne, mianowicie o clubbingu. Nie powiem, do napisania tego mini-felietonu zainspirowała mnie Jenna i jej cudowne psiaki, i część rzeczy która tu się pojawi pokrywa się z jej zdaniem , ale widocznie to zgodność dusz. Albo jakiś inny pierdolnik.
Zacznijmy od uczestników imprez w klubach. W zależności od popularności klubu i ekskluzywności danej imprezowni, można wyróżnić kilka rodzajów imprezowiczów. Typ pierwszy, odpady które nie są na tyle fajni, żeby wejść do środka. Najczęściej jest to niższa warstwa społeczna w ciuchach sprzed dziesięciu lat, włosami uczesanymi wichurą i makijażem rodem z prognozy pogody z lat 70. Bramkarz takiego frajera nie wpuści, bo automatycznie wyleci z roboty. Właściciele klubów dbają o to jacy klienci się tam bawią. Nie mogą sobie pozwolić na wieś na parkiecie, w końcu to wizytówka lokalu. Ja mając klub wpuszczałbym tylko Jeniffer Lopez, Madonny, Britney Spears, Keshe i inne Paris i Beyonce. W końcu to jest prestiż. A wszyscy z was, którzy zarabiają mniej niż 100 tysięcy dolarów miesięcznie byliby rozstrzeliwani przed wejściem.
Raz, zupełnym przypadkiem, bawiłem się w jakimś bydgoskim klubie z przyjaciółmi, kiedy obok mnie zmaterializowała się jakaś pijana wywłoka, która wyglądała tak, jakby była gotowa iść z Tobą do łóżka za worek granulatu nawozowego do ziemniaków. Pomijam fakt że ubrana była tak, jakby chciała a nie mogła. Starałem się delikatnie dać jej do zrozumienia, że ma - delikatnie mówiąc - spieprzać na drzewo, ale koleżanka była tak pijana że przytulała się ze ścianą i raczej mnie nie słuchała. A potem prawdopodobnie wpadła pod stół.
Druga grupa to przewodniczki stada. Najczęściej dziewczyny odstawione jak szczur na otwarcie kanału, wypindrzone, z dziesięcioma tonami makijażu na twarzy. Dziewczyny, które uważają się za władczynie klubu, najlepsze, najzabawniejsze, najbardziej seksowne i najbardziej towarzyskie osoby w klubie. A tak naprawdę to zwykłe dziwki, którym się we łbie poprzestawiało. Na litość boską, widziałem kilka razy takie wypindrzone dziunie. I za każdym razem miałem ochotę złapać je za te tlenione na ultrablond włosy i wywalić przez główne wejście.
Inna grupka. Panowie koło trzydziestki z butami z czubem, koszuli rozpiętej pod szyją, kilogramami złota na szyi i wypchanymi portfelami. Pomijam fakt, że osiemdziesiąt procent z nich zapożyczyło się w trzydziestu bankach żeby przyjść do klubu i zrobić wrażenie. Takich facetów też spotkałem. Każdy z nich miał odrażające plamy pod pachami. Kilku z nich puder zbrylił się na nosie. Jest też odmiana dresowa. Wchodzi taki playboy do klubu (najczęściej wtedy kiedy nie ma imprezy, ale musi pokazać że ma znajomości) w tych swoich pieprzonych bucikach z pieprzonym czubem, w tej swojej pieprzonej rozpiętej koszuli i dzwoni tymi swoimi pieprzonymi kietami a na dupie ma ubrany dres. Że niby sportowiec? Że lubi luźny tryb życia? A może wraca z jakiejś podróży która trwała trzy dni? Nie! To pieprzony frajer, który chce być fajny. I który fajny zdecydowanie nie jest.
Najlepszym rodzajem klubowiczów są klubowicze. Po prostu. Ludzie którzy wyszli na imprezę żeby potańczyć, nie udają osób którymi nie są. Nie żeby się napić jak prosie. Nie żeby wracać na czworakach do domu. Żeby się kulturalnie pobawić, nie robić rozpierduchy, nie być wyprowadzonym przez ochronę i nie rżnąć się w kiblu za jedno piwo. Z takim człowiekiem można porozmawiać. Iść na parkiet albo wypić kolejkę mimo że nawet się z nim nie znamy. Takie znajomości najczęściej bywają znajomością jednej imprezy, ale właśnie takie akcje tworzą fajny klimat i sprawiają że zwykłe wyjście ze znajomymi robi się ekstremalnie pozytywne. A tymczasem życzę wam udanego popołudnia, trzymajcie się ciepło.
piosenka jest mistrzostwem świata.