Jacek siedział w ciemnej sali kina i myślał o Dance. Projekcja jeszcze się nie zaczęła, przez ekran przelatywały reklamówki. Dziewczyna wydawała się obrażona, że wybrał maraton francuski zamiast imprezy u Bartka. Zauważył, że potraktowała to osobiście. Nie chciała zaakceptować, że wolał spędzić samotną noc, niż być w jej towarzystwie. A przecież próbował namówić ją na ten spektakl. Nie wiedział teraz, czy naprawdę ma na niego ochotę. Trzy filmy z rzędu, to spora dawka. Ale dwóch z nich pewnie nigdy by nie zobaczył, a recenzje sugerowały arcydzieła... Gdyby go Danka poprosiła, żeby zmienił plany, kto wie, był zawsze wrażliwy na prośby. Ale to nie było w jej stylu. Miała zwyczaj narzucać swoją wolę i nie znosiła sprzeciwu. Czasami Jacek się dziwił, dlaczego jest właśnie z nią. Jakby nie pamiętał, że wyciągnęła po prostu rękę i wzięła go jak jabłko. A jabłka nie mają głosu. Próbował sobie wyobrazić, że jednak wychodzi z kina i jedzie do Bartka. Czy okazałaby mu, że się cieszy? Potraktowałaby to raczej jak zwycięstwo, jako kolejny dowód swojej władzy. Czołówka pierwszego filmu przerwała jego niewesołe rozmyślania. Po dziesięciu minutach z fotela nie ruszyłaby go już żadna siła. Był tam, gdzie być powinien.
Projekcja skończyła się przed trzecią. Po drugim filmie wyszła jakaś para, poza tym wszyscy dotrwali do końca. Jakiś mężczyzna chrapał, co wprowadzało element rozbawienia w momentach dalekich od komizmu. Jacek, oszołomiony tym, co zobaczył, powiódł wzrokiem po pustoszejącej widowni. Większość oceniał na studentów, reszta - to ludzie starsi. Solo lub parami, przeważnie jednak solo. Spektakl dla cierpiących na bezsenność samotników - pomyślał, wychodząc z kina. Noc była ciepła, choć bezchmurna. Dostał od matki pieniądze na taksówkę, miał jednak ochotę na spacer. Nie czuł się senny, chciał przemyśleć filmy, wrócić do niektórych scen. Miło by było z kimś o nich pogadać, ale nie był pewien, czy Danka to właściwa osoba.
Do domu miał z pół godziny marszem. Miasto nocą jest zupełnie inne. Przypominało Jackowi trochę teatralną dekorację. Pustą scenę, na której wszystko może się wydarzyć. Światło latarń, przeświecające przez młode listki drzew, nadawało charakter nawet odrapanym ulicom. Wrócił myślami do małego miasteczka w Prowansji, gdzie w jakiejś kafejce dwóch niemłodych mężczyzn popijało absynt, gawędząc o życiu. Wszystko było filmowane w ten sposób, jakby czas się zatrzymał, jakby ta rozmowa była zawieszona w nieskończonym kosmosie. Ciekawe, co to jest absynt - przeleciało mu przez głowę, kiedy z bocznej uliczki wyszło na niego czterech. Nie wyglądali świeżo i byli na głodzie. U Bartka bywał kiedyś jeden taki. Rozbiegane spojrzenia, spocone czoła, drżące łapy.
Bez zbędnych dyskusji opróżnił kieszenie. Pięćdziesiąt złotych, to wszystko, co miał. Komórkę zostawił w domu. Rozłożył ręce i wzruszył ramionami. Jeden z nich wahał się wyraźnie, czy mu nie przyłożyć, ale pewnie szkoda mu było energii. Po chwili było pusto.
Gdyby nie wywrócone wciąż kieszenie, miałby uczucie, że to mu się śniło. Nie padło ani jedno słowo. Prowansalska kafejka rozwiała się jak dym, absynt wyparował, zostały tylko brudne, skąpo oświetlone ulice i czający się w mroku strach. Ruszył szybkim krokiem. Nie myślał już o filmach, tylko o tym, żeby być wreszcie w domu. Uwalić się w łóżku i zapalić skręta. Żeby się rozluźnić, odpędzić koszmary. Żeby się dobrze poczuć. Żołądek uwierał jak twardy kamyk. Po prostu jestem głodny - przekonywał siebie, przekręcając wreszcie klucz, ale nie poszedł do kuchni. Nie położył się również, tak jak miał to w planie. Siedział po ciemku, paląc, wpatrzony w ogród. Oświetlone księżycem i narożnymi lampkami, świeciły w trawie mlecze. Kiedyś zamienią się w dmuchawce - myślał, zdumiony nagle cudem, jaki miał się wydarzyć.
A potem z każdej drobinki dmuchawca wyrośnie nowy mlecz. I tak w kółko, do końca świata. Mlecze ogromniały w jego oczach, były teraz złotymi kołami blasku. Wchodził w ten blask, zanurzał się w nim jak w gorącym jeziorze, gdy nagle zaczęło marznąć, a on poczuł lęk. Z trudem wydostał się na brzeg. Od razu zniknęło, porosłe lasem dmuchawców. Były wielkie jak stuletnie dęby.
Anna Onichimowska, Hera moja miłość
Inni zdjęcia: Bolczów elmarDla mnie już czwartek patusiax395Zapraszam! thevengefuloneKolejna wylinka pamietnikpotworaKaruzela Arka Noego bluebird11Zegar kolejowy ? ezekh114Blu-tu. ezekh114Przygoda na greckiej Evii 4/4 activegamesPrzygoda na greckiej Evii 2/4 activegamesPrzygoda na greckiej Evii 3/4 activegames