Skołatanym jest i pewnym zarazem.
Nie mam najmniejszego problemu.
Wchodzę tam gdzie mam wejść, staję pewnie.
Utwierdzam nogi, by nie spaść.
Narasta ten ból. Ale wytrzymam.
Teraz w prawo, czy w lewo. Sam nie wiem. Zaryzykuję.
Utwierdzam wysuniętą w lewo dłoń w przekonaniu, że moje postępowanie jest słuszne.
Boli. Jak cholera boli! Ale co poradzę?
I tu jest problem. Jak utwierdzić prawicę? Problem, który choć przewidziany, zginął w ostetecznym wykonaniu.
A pode mną nie ma nikogo. Nie ma kto wziąć ode mnie tego młotka, by wbić trzeci gwóźdź w mą wolną prawicę.
Nikogo nie ma pod krzyżem. Dla nikogo nie jestem zbawicielem, by być zabijanym na krzyżu?
A może - świat oczekuje zbawcy, który zamiast śmierci zajmie się wypełnianiem całości życia, by świecić przykładem od początku do końca, zamiast pozostawiać jedynie wiedzę? Jeden był, wystarczy, i Jego akcent jest słyszalny widoczny. Słuszny wtedy, aktualny w teorii do dziś, cząstkowo wpkratyce
Chyba dlatego zmarły 6 lat temu Karol Wojtyła był jakby lepszy na te czasy - żywy, realny. Może duchowny, ale przykład dla wielu - w teorii i praktyce. Błogosławionym (niech) będzie!