Lubię ten obrazek
Spękane ściany mego pokoju zdają się tętnić życiem. Tym samym, które co dzień i co noc wysysają z mojego serca. Każdego wieczora siadam w kącie małego pomieszczenia i nasłuchuję jak skrzypią i trzeszczą, szykując się do ostatecznego ataku. Rytm tych wsztystkich odgłosów pokrywa się z niespokojnym biciem serca uwięzionego w mojej klatce piersiowej. Nadchodzi noc, ciało przeszywają dreszcze, aż w końcu przychodzi pora na gonitwę myśli, której wcale nie pragnę.
Przez dłuższą chwilę usiłuję sobie przypomnieć kto ostatni widział mnie... nie, moją skorupę targaną mimowolnie uderzającymi w nią konwulsjami, nagłymi zrywami. Ten ktoś chyba trzymał mnie za dłoń, pytając o czym myślę, co się dzieje. A może ta ręka spoczeła na mym sercu? Padło pytanie `o czym myślę`
i pozostało bez odpowiedzi po dziś dzień
Nie mam pewności czy w ogóle był ktoś taki. Pamiętam doskonale chwile, kiedy dwoje niegdyś zakochanych w sobie ludzi kłóciło się. Wyszły na jaw sytuacje, zdarzenia czy inne brudy, które nie tyle co nie powinny nigdy ujrzeć światła dziennego, co nie powinny były nigdy się wydarzyć. Nigdy. Zdrady bolą, nie tylko zdradzaną osobę, ale również i bliskich tejże. Przede wszystkim dzieci. I nie chodzi o samą zdradę, po prostu pamiętam to jako przykład sytuacji, kiedy po raz pierwszy kompletnie odebrano mi kontrolę na moim ciałem.
Choć w sumie, czyż nie jest mi to obojętne (?)
I kiedy tak myślę, rozpamiętuję. Próbuję przypomnieć sobie te chwile gdy tak jak wówczas moje ciało leżące na ziemi targały owe konwulsje, będące w istocie uczuciami manifestującymi się fizycznie... Tymi, które postanowiły uwolnić się z klatki, rozdzierając ją w spazmach...
(Tylko) Wydaje mi się, że był taki moment, kiedy ktoś przy mnie czuwał. Ale może jedynie wyobrażam sobie to z nadzieją, że to faktycznie się wydarzyło. I może tak naprawdę nigdy nie było przy mnie kogokolwiek. Bo przecież zawsze umieramy samotnie
to każdego dnia wymaga ogromnych pokładów siły, której z każdym dniem mam coraz mniej