wspomnienia o tobie zamknęłam w małym drewnianym pudełku ozdobionym setką herbacianych róż i ukryłam je na strychu pod grubą warstwą rozrzuconego płótna. na każdym jego skrawku znajduje się jedna z form, jakie kiedykolwiek przyjęła moja dusza. obrazy te stworzyłam z łez, wierszy i snów skradzionych włoskim malarzom. po drugiej stronie pokoju ustawiłam moją kolekcję ręcznie rzeźbionych marionetek. każdej nocy chwytam je w dłonie i wplatam w nie życie, które upijają wraz z gorzką herbatą.
spacerując po pustym domu, rozmawiam za pomocą kroków z drewnianą podłogą, drażnię ściany, sunąc po nich opuszkami palców, tańczę z firankami w rytm podmuchów wiatru ~ jedynie wieczorem niezręcznie wspinam się na poddasze, by spotkać się z Wami, by śpiewać, śmiać się i rozmawiać do rana.
wspólnie, razem, zawsze razem.
czuję, że nie powinnam przyznawać się do swojej samotności. boję się, że robiąc to, odbiorę, nie, wręcz obedrę innych z ról, jakie odgrywają. och, przecież tak bardzo się o mnie troszczycie! może powinnam zerwać z twarzy finezyjnie udekorowaną maskę. może powinnam zrezygnować z przedstawień, gdzie sceniczne światła skierowane są tylko na jednego aktora, zaś reszta pełni jedynie funkcję manekinów do prezentowania najpiękniejszych, a tak zakłamanych kreacji?
ależ nie, nie potrafię!
***
chciałabym, byś znów wyciągnął do mnie ręce, lecz boję się, że robiąc to, ostatecznie poczujesz się rozczarowany. mój drogi widzu - przestaniesz klaskać, przestaniesz wiwatować! iluzja, jaką nieustannie tworzyliśmy opadnie jak wyblakła kurtyna zawieszona na zardzewiałym karniszu starego teatru. z zawstydzeniem muszę przyznać, że nie wiedziałam o twoim przedstawieniu. egoistycznie zaabsorbowana sobą, popełniłam błąd.
oboje tonęliśmy wówczas w fikcji.
chciałabym, byś znów wyciągnął do mnie ręce, lecz boję się, że robiąc to, ostatecznie poczuję się rozczarowana. mój drogi widzu - przestanę dla ciebie grać, przestanę tworzyć! zawieszona ponad widownią dostrzegłam, że z niechęcią przeglądasz repertuar, że uciekasz wzrokiem przed widokiem karminowej kurtyny. swym spojrzeniem sunąłeś po balkonikach, pobieżnie przyglądałeś się ornamentom zdobiącym ściany.. och nie, spojrzałeś w górę!
wtedy też uświadomiłam sobie, że nigdy mnie nie doceniałeś, nie akceptowaleś prawdy.
każdy taki fakt jest jak ukłucie igłą w opuszek palca podczas szycia kolejnego kostiumu. może powinnam odrzucić zakrwawiony materiał w kąt, rozsypać po podłodze skradzione perły, przestać oszukiwać samą siebie?
nie potrafię.
nie potrafię!
nie chcę.