W najmniej oczekiwanych sytuacjach, które dzieją się w naszym życiu zdajemy sobie sprawę z tego, że tak na prawdę to wszystko co nas otacza - pośpiech, długie i nudne godziny spędzone w pracy, czasem taka rutyna, która wkrada się niepostrzeżenie niewiadomo kiedy, samotność, bezradność, choroba, brak czasu na zrobienie czegoś sensownego, uciążliwe dojazdy z jednego końca miasta na drugi jak również nieprzewidziane rozmowy z osobami, które już dawno uciekły w niepamięć... nie są w stanie dać nam jednego, chyba najbardziej pożądanego w tych czasach stanu.. Mowa tu o spokoju.
Te wszystkie czynniki są potrzebne do tego, żeby funcjonować w życiu społecznym, ale nie dają nigdy gwarancji na to, że to życie będzie rzeczywiście szczęśiwe. Praca jest potrzebna głównie w celach finansowych, oczywiście skupia się też na ambicjach jak również swojej indywidualnej pasji - bez tego raczej nie wybralibyśmy konkretnej oferty. Każdy przecież kieruje się czymś co ma w sobie, czysty indywidualizm. Niestety czasem jest tak, że kierujemy się bardziej emocjami nie tylko w kwestii wyboru pracy, ale również w doborze przyjaciół, w organizacji swojego życia i dochodzimy do punktu kulminacyjnego, który wybitnie uświadamia nas w przekonaniu, że zgubiliśmy się w labiryncie. I wtedy mamy wrażenie, że Słońce już dla nas nie zaświeci a my nie wiemy tak na prawdę w jakim kierunku powinniśmy zmierzać dalej, i czy w ogóle jeszcze jest jakiś sensowny kierunek? Patrząc z perspektywy swoich niepowodzeń, porażek tych na tle uczuciowym jak również zawodowym nie umiemy tak na prawdę odróżnić wielu aspektów bo ciągle ciąży nad nami ta zasłona dymna, która uniemożliwia racjonalne spojrzenie na tak znaczące szczegóły tego,co się wokół nas dzieje. Czasem przychodzi do głowy myśl, czy na pewno w życiu dokonaliśmy dobrych wyborów, czy trzymamy wokół siebie te właściwe osoby, czy to co robimy kieruje nas naprzód, czy daje nam szczęście. Budząc się z myślą, że jednak to jeszcze nie jest to czego tak na prawdę chcemy, ta chęć jeszcze bardziej motywuje nas do tego, żeby jednak poznać to co jest nieznane, żeby zaryzykować, zrobić coś wbrew wszystkim, którzy uważają wręcz przeciwnie, tłumacząc to jednym zdaniem - to nie ma sensu. W natłoku tych wszystkich wydarzeń, jakie przynosi nam życie cięzko czasem zajrzeć w głąb siebie i posłuchać głosu swojego serca... bo kierujemy się tym, co mówią inni, a przecież nikt tak na prawdę nie jest w stanie zrozumieć do końca tego co tak na prawdę czujemy i o czym w głębi siebie marzymy.
Dlatego ten czas, dość długi czas uświadomił mnie w przekonaniu, że jeśli ja nie podejmę tego ryzyka to nikt inny za mnie go nigdy nie podejmie i później tylko ja sama mogę mieć pretensje do samej siebie, że nie dokonałam odpowiedniego wyboru. No bo przecież życie mamy jedno i powinniśmy korzystać z niego pełną parą, życie nie powinno przypominać wegetacji, wręcz przeciwnie... powinniśmy chwytać każdą chwilę pełnymi garściami. Codziennie, niezmiennie.
Patrząć na życie moich przyjaciół, którzy opuścili granice naszego Państwa czasem nachodzi mnie myśl, że sama chciałabym wyjechać, zmienić środowisko i zacząć od nowa, niczym tabula rasa. Poznać nowe miasta, krajobrazy i być może zbudować gdzieś tam, swoje szczęście... Oczywiście z osobą, która będzie warta tego poświęcenia. Z którą tak na prawdę, niezależnie czy tutaj w Polsce, czy gdzieś tam w świecie będę cholernie szczęśliwa. Bo to jest przecież wyznacznik wszystkiego... Człowiek szczęśliwy w związku to człowiek, który potrafi podzielać swoje pasje, motywuje, nie zamyka w złotej klatce ale ciągnie w górę codziennie, bez względu na okoliczności, jakie spotykają nas każdego dnia. To są solidne fundamenty tego całego "szczęścia", ale niestety to nie jest proste do osiągnięcia. Uważam, że to buduje się latami, dzień za dniem, bo nigdy nie jesteśmy w stanie poznać drugiego człowieka do końca... Nigdy tak na prawdę go nie poznamy, zważając na to, że sami do końca nie znamy samych siebie. Dość często mamy własną wizję tego jak chcielibyśmy żyć, ale realnie to się nie sprawdza. I dlatego ciągle szukamy tej właściwej osoby, oczywiście przeważnie metodą prób i błędów... Czasem to trwa latami, czasem niektórzy znajdują to szybciej niż im sie wydaje. Ale życie pokazało mi już nie raz, że przecież te właściwe osoby przecież są tak blisko, niemal na wyciągnięcie ręki, a my i tak wybieramy tych innych ludzi, nie skupiając się przy tym, że przecież to czego szukamy jest obok nas. Dlaczego tak się dzieje i z czego to właściwie wynika? Chyba z tego, że boimy się zaryzykować, boimy się poważnych deklaracji i przede wszystkim boimy się straty. Bo przecież później tłumaczymy sobie to tym, że jak nie wyjdzie to już nie będzie na co liczyć. Zgadzam się, że to ryzyko, ale gdy nie podejmiemy tego ryzyka nic nie będzie jasne. I można się oszukiwać tak przez następne 20 lat a i tak nic się nie zmieni, ciągle będziemy tkwić w tym martwym punkcie. Znów trafimy na kogoś kto kompletnie do nas nie pasuje, druga strona zrobi dokładnie to samo. Później nastąpi faza "wyrzucania i mielenia żalu" i tak do nastepnej, nowo napotkanej osoby. W sercu jednak nadal będziemy dusić w sobie to, co tak na prawdę czujemy, co jest niezwykle istotne, ale będziemy bali się to ujawnić. Więc tak na prawdę życie to jednak wielka zagadka. Nigdy nie wiadomo na co się trafi, czasem jednak gdzieś tam między wierszami możemy starać się odczytać to, co jest rzeczywiście istotne, ale nie do końca. Ja chyba nie mam tego szczęścia, jesli chodzi o związki, relacje partnerskie, a nawet relacje przyjacielskie.
Często wydaje mi się, oczywiście po nieudanych związkach, że partnerzy z którymi byłam powinni być moimi znajomymi, bo to najbezpieczniejsza płaszczyzna, natomiast przyjaciele, których znam już dość długo... to dobry materiał na męża. Tak wiem, wydaje się to dość dziwne, ale tak właściwie to wygląda. A może życie w szczęśliwym związku nie jest dla mnie? Albo bardziej optymistyczna wersja - może czas szykuje dla mnie na prawdę coś wspaniałego, jedynego w swoim rodzaju, coś co całkowicie przewróci moje życie o 180 stopni... Nie mam pojęcia.
Myślę właśnie o tym, że chyba przyszedł odpowiedni czas na to, żeby po mału zrobić małe podsumowanie tego roku, a raczej " życia na ciągłej karuzeli ", bo to rzeczywiście tak wyglądało. Teraz siedząc w domu, czując ten spokój i zapach deszczu za oknem zastanawiam się nad tym dlaczego akurat mnie spotyka takie zwariowane życie, a co za tym idzie historie wprost z filmów. W każdym bądź razie nie wiem do jakiej kategorii mogłabym zaliczyć niektóre scenariusze..
Głownie chodzi mi o to, żeby w końcu móc odnależć spokój, nie gonić tak za wszystkim, znaleźć w końcu swoje miejsce na tej Ziemi. Budzić się co rano z myślą, że to wszystko ma na prawdę sens, nie cierpieć, nie dawać się rutynie, po prostu żyć i chwytać każdy dzień. Ten okres nie był dla mnie łatwy, może za sprawą tego, że kilkakrotnie zmieniałam mieszkanie, zamykałam pewne etapy w swoim życiu, żyłam za szybko - bo gdy już myślałam, że wszystko się ułożyło to za jakiś czas Pan Los musiał wszystko skomplikować... i tak było ciągle, nawet do dnia dzisiejszego.
To była taka niekończąca się opowieść, spadałam wprost z deszczu pod rynnę. I nie ukrywam, ten czas i te wszystkie wydarzenia wypaliły mnie od środka i bywały takie momenty, że już nie miałam nadziei, że może nadejść lepsze jutro.. W sumie to nadal nie mam jeszcze do końca tego przeświadczenia, dlatego jeszcze bardziej czuję, że muszę coś w końcu zmienić. Może w życiu, ale głównie w sobie... Bo może to właśnie we mnie jest jakaś wada, której nie mogę przezwyciężyć.
Życie w ciągłym stresie i w ciągłej obawie nie jest najlepszym wyjściem, zwłaszcza, że mija przez palce. Czasem budziłam się i okazywało się, że nie wiedziałam kiedy minął miesiąc, później kolejny i tak w kółko... To nie był dobry rok, zdecydowanie.
Teraz czuję się tak, jakbym wróciła z dalekiej podróży, i właściwie dziwię się sobie, że podjęłam za szybko kilka bardzo pochopnych decyzji, które nie były warte kompletnie moich wysiłków, mojego zaangażowania... Sama na własne życzenie natknęłam się na minę, a później tylko musiałam wygrać tę wojnę.
I właściwie czasem się zastanawiam, co wtedy mną kierowało. Ludzie nie są w stanie czasem przyznać się do porażki, zwłaszcza kobiety. Ale teraz wiem - samotność, bezradność, i chyba brak motywacji do czegokolwiek. To były główne wyznaczniki...
Ale grunt to wyciągnąć wnioski i zacząć żyć od nowa, lepiej. Trzeba tylko znać granicę, kiedy to skończyć. Nie można ciągnąć czegoś co nas niszczy, i przede wszystkim nie można się oszukiwać, że jest dobrze - kiedy wszystko inne temu przeczy. Nigdy.
Ale warto jednak wierzyć w swoje przeczucia i dostrzegać piękno w ludziach, którzy są tak blisko nas, no bo przecież Oni przynoszą nam to Słońce w pochmurny dzień, wspierają nas, kiedy upadamy i podnoszą... motywują nas do działania, podkreślają naszą wartość, potrafią nas rozbawić w chwilach, kiedy najbardziej na świecie chcemy uciec gdzieś daleko... To jest prawdziwe szczęście. I tego szczęścia powinniśmy się trzymać i dziękować życiu, że właśnie tacy ludzie stoją na naszej drodze.