photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 8 LISTOPADA 2016

Szalona podróż na krawędzi.

" Kiedyś wierzyłem, że płonęliśmy na skraju czegoś pięknego. Sprzedając sen, dym i lustra - trzymając nas w czekaniu na cud. Powiedz, że przejdziemy przez najciemniejsze dni...To była szalona podróż... Jadąc na krawędzi nigdy nie pozwolę Ci odejść, nigdy mnie nie zawiedź. Nie zasypiaj za kierownicą, mamy milion mil przed nami. Wszystko czego potrzebujemy to brutalne przebudzenie, aby wiedzieć, czy jesteśmy wystarczająco dobrzy."

Zaskakujące jak wiele może się zmienić w światopoglądzie po ostatnich, bardzo trudnych sytuacjach, gdzie tak na prawdę człowiek musi wybierać pomiędzy tym czy mieć czy też być... W każdej sytuacji logicznie na to patrząc może mieć i być tyle, że nie zawsze potrafi wszystko rzucić od tak i poddać się chwili - zatracając przy tym to co dla niego jest na ten moment najważniejsze. Każda osoba chciałaby coś sobą w tym życiu reprezentować, coś osiągnąć, do czegoś dążyć... Tylko gdzie w tym wszystkim można znaleźć taki piękny, złoty środek zwany logiką? Jak to wszystko poukładać tak, aby było dobrze dla dwóch stron? Żeby jedna i druga strona czuła się dobrze w tym co robi, żeby czuła się ważna i jednocześnie doceniana a przy tym - żeby odległość nie kolidowała z tym, co łączy te dwie osoby, które mają tak na prawdę dwa oddzielne życia. No bo przecież każdy z nas ma swoje cele, marzenia, potrzeby - nawet potrzeby finansowe, które akurat są najważniejsze no bo przecież trzeba zapewnić sobie w miarę stabilny byt w tym świecie. Jaka recepta na właśnie takie sytuacje jest najlepsza? Bo z pozoru to wszystko bardzo ładnie wygląda. Są ludzie - tworzą związek. Jest związek - zaczyna się "wspólne" życie. Już nikt nie żyje osobno tylko jest związany z tą drugą stroną ( przynajmniej podświadomie ). Zaczynają się wspólne problemy, wspólne rozmowy odnośnie własnych pasji, ambicji, marzeń, miejsca w którym chce się aktualnie przebywać. Zaczynają pojawiać się dylematy, trudne decyzje, wybory - świadome jak również nieświadome ( bo nie ukrywam, że czasem emocje biorą górę nawet w moim przypadku co stało się nawet ostatnim czasem ). Zaczynają się trudne tematy, sprawy, których rozum czasem nie jest w stanie w pełni zrozumieć, a może nawet zaakcetpować, ale serce to akceptuje - no bo przecież rozumie. Nie można nikomu zabraniać podejmowania własnych, życiowych decyzji o ile oczywiście są one świadome i ta druga osoba na pewno wie co robi i do czego w tym wszystkim dąży. Jeśli mamy tą pewność to śpimy spokojniej, a jeśli nie wiemy - to zaczynamy się zastanawiać nad tym po co właściwie budujemy ten związek i po co jest nam ta relacja. Sama świadomość posiadania tej drugiej osoby nie jest ważna, gdy tak na prawdę nie znamy jej zamiarów, nie znamy tego po co właściwie wyjeżdża i czasem już nie pojmujemy tego po co naraża nas na cierpienie zwane samotnością. Samotnośc, odległość, brak czasem nawet kontaktu, wspólnych rozmów i przede wszystkim obecności - to czynniki, które ciężko obejść zwłaszcza wtedy, gdy staje się oko w oko z nowymi wyzwaniami, kiedy coś dzieje się w naszym życiu, a my nie mamy możliwości nawet opowiedzenia o tym... A jak już opowiadamy - to bardzo szybko, ogólnikowo no bo przecież żyjemy w biegu, nie mamy czasu na dłuższe rozmowy, każdy jest zmęczony swoim dniem na tyle, że marzy tylko o tym, żeby się położyć i zasnąć, aby rozpocząć następny dzień. I to wszystko się w nas kumuluje, oczywiście stopniowo, z dnia na dzień... Aż w końcu przychodzi taki czas, czasem nawet przychodzi taki dzień, kiedy to wszystko co było dla nas tak fascynujące na początku - po prostu pęka. Bo czujemy się sami z tym wszystkim, czujemy, że tylko od nas zależy czy sobie poradzimy czy nie. Druga strona w tym aspekcie nie ma absolutnie nic do rzeczy - no bo przecież Jej nie ma, jest nieobecna w naszych decyzjach, w tym, że na przykład zastanawiamy się nad tym, czy podjąć taką albo inną pracę, czy dziś założyć szpilki czy może buty na płaskim obcasie. Możemy jej to opowiedzieć dopiero po fakcie, kiedy będzie już zupełnie po wszystkim, a emocje opadną. Tylko zazwyczaj to już nie będzie miało takiego wyrazu jak na początku, bo nie da się przecież przedstawić tego wszystkiego w jednym zdaniu, które oczywiście będzie wypowiedziane na szybko, któremu nie będą już towarzyszyły te same emocje. Druga strona czasem nawet tego nie skomentuje, czasem rzuci tylko "to dobrze, że wszystko się udało" albo i nie rzuci, nie będzie nawet próbować postawić się na naszym miejscu. No bo przecież będzie miała swoje życie i tak właściwie to jemu będzie poświęcała całą swoją uwagę. Pierwsza strona będzie dla drugiej strony tylko odskocznią, może czasem nawet ciepłą myślą, do której się wraca po długim dniu w pracy. Może będzie myślą, trzymającą to wszystko co dzieje się dookoła, dającą nadzieję na lepsze jutro. Może będzie lekarstwem, pozwalającym spokojnie zasnąć, będzie mogła nas w jakimś stopniu uspokoić... Choć nie zawsze tak to wygląda. Zazwyczaj wygląda to tak, że sami zostajemy z tym wszystkim i tylko od nas zależy czy sobie poradzimy w danej sytuacji czy też nie. I choćbyśmy nie wiem jak się starali - to nigdy ta druga strona nie będzie w stanie podjąć za nas tej właściwej decyzji, no bo przecież dzielą nas setki kilometrów, więc nie przybędzie do nas z dobrą radą w przeciągu godziny, a może nawet 15 minut. I nie zawsze otrzymamy od niej wiadomość "powodzenia" no bo przecież może akurat w tych godzinach będzie zajęta pracą i może nawet nie zdawać sobie sprawy z tego, że my akurat w tym właśnie momencie walczymy ze sobą i zadajemy sobie w głowie pytanie czy na pewno powinnam teraz tak zrobić? może poczekać? poszukać na przykład lepszej propozycji? Jesteśmy zdani tylko i wyłącznie na siebie bo jest to nasz moment, nasza decyzja, nasz wybór. Konsekwencje podjętej przez nas decyzji i tak będziemy nosić na swoich barkach i tylko my możemy albo obronić swoje stanowisko albo poddać się wpływom innych ludzi, którzy mogą mieć zupełnie odmienne zdanie co do danej sytuacji. Nauczyłam się przez ten czas tylko jednej ważnej rzeczy - mimo wszystko nie można się nigdy poddać, choćby nie wiem jak nas bolało to wszystko w czym aktualnie tkwimy. No bo przecież jesteśmy w takiej sytuacji tylko i wyłącznie z własnego, świadomego wyboru... Nikt nas wcześniej do niczego nie zmuszał, sami w zasadzie podjęliśmy taką a nie inną drogę. Tylko z biegiem czasu zastanawiamy się nad tym głębiej i dochodzimy do wniosku, że owe "szczęście" zamienia się z dnia na dzień w "nieszczęście". Zapominamy o tym kim tak na prawdę jesteśmy i czego właściwie chcemy tylko i wyłącznie przez pryzmat jednego człowieka, który jest dla nas ważny. Ograniczamy się do tego świadomie i sami sobie zakładamy łańcuch na szyję. Blokujemy się przed wszystkim, a rzeczy, które wcześniej były dla nas ważne i były dla nas prawdziwą pasją - zaczynają być nieważne i co najgorsze, nawet ich nie dostrzegamy. To wygląda tak, jakby ktoś założył nam klapki na oczy i nie widzimy nic poza tym, żeby tylko nie stracić tego co budowaliśmy przez ostatni czas. Staje się to dla nas na tyle ważne, że cała reszta mogłaby po prostu nie istnieć. To chyba jest strach. Strach przed samotnością, przed brakiem bliskości tej drugiej osoby. Boimy się, że gdy w końcu powiemy to co na prawdę czujemy to z dnia na dzień stracimy wszystko, zostaniemy sami z tym co chcemy robić, a przecież tego nie chcemy. Chcemy dążyć do tego, żeby być szczęśliwym, choć szczęście akurat w tym przypadku to nie lada wyzwanie. Bo jak można być szczęśliwym, kiedy nikt nas nie przytula, nie powtarza w kółko jak mantrę, że się ułoży, że będzie lepiej. Silna psychika to jednak podstawa w tym świecie. Wiele razy człowiek upada i też wiele razy się podnosi, bo w końcu musi, ale przecież sam siebie nie przytuli. Sam nie jest w stanie zaoferować sobie takiego męskiego ramienia nawet do wypłakania się. Bo w końcu mamy też uczucia i czasem nie pozostaje nam nic innego jak tylko usiąść i się pożądnie wypłakać. Każdy jest silny do czasu. Przychodzi chwila, kiedy w końcu nie ma już innego sposobu bo za dużo rzeczy kumuluje się w dość krótkim czasie. A druga strona dalej jest gdzieś tam. I może ma dobre intencje, to jednak nie wystarcza. Bo samymi intencjami człowiek nie żyje. Liczą się drobne gesty, słowa, obecność. Ciepło serca i zrozumienie, przede wszystkim zrozumienie. I tu pojawia się kolejny dylemat - czy właściwie ta sytuacja w której już jesteśmy postawieni jest nam właściwie potrzebna? Nie wykluczam tego, że taka świadomość i taka myśl jest potrzebna - czasem to nawet najważniejsze, zwłaszcza gdy wszystko się wali a ta myśl jest jedynym dla nas wybawieniem. Zaczynając od tego, że ponad miesiąc czekałam na przyjazd ukochanego w tym dużym, podłym mieście, gdzie tak na prawdę bywały na prawdę straszne dni, kiedy miałam ochotę uciekać gdzieś daleko przed siebie, kiedy noce były straszne, kiedy życie zdawało się być pozbawione sensu.. Kiedy każde kolejne, przyjęte wyzwanie okazywało się być porażką bo brakowało siły na cokolwiek właśnie przez to, że obecność grała aż tak kluczową rolę. Kiedy życie przez ostatni czas przypominało tylko walkę ze sobą samą i męczyło strasznie pomimo tego, że przecież tyle dookoła różnych możliwości, ale zawsze czegoś brakowało. Kiedy kłotnie ograniczone tylko do telefonu lub internetu nigdy nie zastąpiły tych prowadzonych na żywo z możliwością szybkiego happyendu. Kiedy tak na prawdę sama nie wiedziałam czy nadal w tym tkwić, czy powinnam puścić to wolno. Kiedy wiele razy zastanawiałam się nad tym dlaczego to właśnie mnie prześladuje takie zjawisko jak "odległość", a jeśli już mi się to przydarzyło to dlaczego po raz kolejny? Kiedy już zaczynałam wątpić w siebie samą a do głowy przychodziła mi myśl, czy aby na pewno dobrze zrobiłam zostając jednak w kraju i realizując postawione sobie wcześniej cele.