photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 13 WRZEŚNIA 2016

3 miesiące jak jeden dzień.

Dokładnie, 3 miesiące jak jeden dzień. Tak właśnie będzie się nazywał ten wpis. Dlaczego? Bo nie wiem kompletnie, kiedy mi minął ten czas. Dopiero, jakby wczoraj założyłam tego bloga, zaczęłam coś tu pisać, otwierać się na świat, na ludzi, nie dusząc w sobie tego co pozostało... A już minęło tyle czasu i jednocześnie tyle zdążyło się przez ten czas wydarzyć. Tych dobrych, jak również tych złych chwil... Które w zasadzie w taki dzień jak ten dzisiejszy nie dają mi spokoju. Niby na pozór wszystko jest w porządku, byłam za granicą, zwiedziłam Holandię... Poznałam całkowicie inną kulturę, poznałam nowych ludzi, poznałam pracę... pracę o charakterze fizycznym, zdążyłam nawet w te 3 miesiące zdać egzamin licencjacki na studiach i stworzyć niby dobrze prosperujący związek. Tak, to udało mi się zrobić na przełomie tych właśnie 3 miesięcy. Tylko gdzieś w tym całym natłoku obowiązków zagubiłam gdzieś siebie... Wszystko działo się stosunkowo szybko, ciągle w biegu, brak czasu na cokolwiek. Dzień mijał dosłownie za dniem. I tak codziennie, od nowa ten sam maraton. A kiedy przyszła chwila wolnego, przychodziły takie myśli, które nakłaniały mnie do tego, żeby usiąść przy kawie i ewentualnie przy papierosie i się chwilę zastanowić nad tym, czy na pewno dobrze robię i czy aby na pewno to wszystko ma sens... W sensie bardziej mam na myśli to, czy aby nie oszukuję siebie i tej drugiej strony w tym wszystkim, no bo przecież na siłę nic nie można zbudować. A cały problem polega na tym, że ja nie mam chyba tej 100 procentowej pewności. Nie mam pewności, czy On traktuje ten związek tak poważnie jak ja o nim myślę. Choć w sumie wydawać by się mogło, że nie powinnam się nad tym zastanawiać i nie powinnam w to wątpić, ponieważ A. zapewnia mnie o tym, że też chciałby zbudować coś poważnego, nie ulotnego, nie na chwilę... Ale, tak wiem, jestem podła.. to tylko słowa, słowa, które można tylko mówić, a w rzeczywistości boję się tego, że jestem tylko Jego zapomnieniem po M., taką powiedzmy odskocznią, a gdzieś tam nadal Ona jest obecna w Jego życiu. I być może pozostał po Niej duży sentyment, o którym kompletnie nie będę wiedziała, no bo przecież z racji tego, że się przyjaźniłyśmy mi nigdy nie powie. Żeby zapewne mnie nie ranić& Czasem właśnie nachodzi mnie po prostu takie przeświadczenie, że właśnie tak jest, że jednak mimo tego, że wypiera się, gdy mówię, że jest w jakimś sensie dla Niego ważna& to& jest dla Niego ważna. Kiedyś natknęłam się na rozmowy, w których napisał Jej, że zawsze dzie dla Niego kimś ważnym i, że nie zmieni tego czas& Pisał to całkiem poważnie, zakochał się  to pewne. A ja boję się jedynie tego, że znów ktoś mnie zrani, po raz kolejny. Że po raz kolejny usłyszę słowa, że nie możemy razem być bo On pogubił się w swoich uczuciach& Tego drugi raz bym chyba nie zniosła& I dlatego mam właśnie problem z zaufaniem. Niby teraz jest wszystko w porządku, ale nie mam pewności, że nie tęskni za nią, że mu Jej nie brakuje... Nikt z resztą nigdy mi takiej pewności nie da. Sama też sobie nie dam takiej pewności, bo nie wiem co będzie za jakiś czas.. 

Po ostatnich doświadczeniach w moim  życiu wiem tylko jedno - nigdy nie można zupełnie zatracić się w czyichś słowach... Kiedyś tak właśnie zrobiłam i teraz jak tylko sobie o tym pomyślę... To z jednej strony żal mi samej siebie a z drugiej... uświadamiam sobie chyba, że na prawdę potrafię pokochać. Pełne odddanie się tej drugiej osobie polega właśnie na tym, żeby umieć kochać... Nawet, gdy zostajemy poźniej sami w ciemnym pokoju, zupełnie bez nikogo. Jesteśmy wtedy zdani tylko i wyłącznie na siebie i na nasze łzy, które płyną po naszych policzkach. Ale to jest moment, kiedy już nie możemy nic zrobić, zupełnie nic. A życie obok niby płynie normalnie, jakby nic się nie stało. Zupełnie nic... Wtedy właśnie człowiek zaczyna rozumieć co właściwie ma dla NIego największy sens. Ja kiedyś ten sens straciłam mimo tego, że zupełnie się tego nie spodziewałam. Ale to przyszło od tak, nie byłam zupełnie przygotowana wtedy na taki cios od życia. Nigdy z resztą taka myśl nie przeszła mi przez głowę... A jednak stało się. I ten cios był od osoby, od której zupełnie bym się tego nie spodziewała. Zawiodłam się. Bardzo się zawiodłam. Nie mogłam się z tym pogodzić, a świat zupełnie przestał mieć wtedy dla mnie znaczenie, straciłam sens w czymkolwiek, bo nigdzie nie widziałam tego światła, które wcześniej świeciło dla mnie każdego dnia... Które budziło mnie każdego ranka z przeświadczeniem, że jestem szczęśliwą kobietą. Które malowało na mojej twarzy uśmiech... Zgasło. I już nigdy nie wróciło. Przestałam ufać komukolwiek, z resztą... Z nikim innym nie chciałam... nie mogłam być. Dlatego teraz pisząc to zastanawiam się nad tym, czy ja tak na prawdę teraz potrafię komuś zaufać, czy dopiero się tego uczę? Wszystko na początku wydaje się niby proste, ale z biegiem czasu człowiek zaczyna się jednak bać tego odrzucenia i tego, że znów będzie w punkcie wyjścia. Szczególnie, jak dostał bardzo bolesny cios kiedyś. I ja się boję, chociaż staram się o tym nie myśleć. Zwłaszcza, że wydaje mi się, że Go znam... Chociaż do tego to chyba jeszcze długa droga, albo tylko mi się wydaje, że Go znam.

Te 3 wspólne miesiące dużo mnie nauczyły... Nigdy nie sądziłam, że może się tyle wydarzyć przez tak krótki okres czasu. I, że można już tyle przeżyć. A jednak. Życie chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać... Czasem się zastanawiam co jeszcze przyniesie... Bo moje życie to ciągła podróż w nieznane, ciągle gdzieś płynę. Czasem już tracę grunt pod nogami, a czasem wydaje mi się, że jestem szczęśliwa i wyleczyłam swoje rany z przeszłości. Ale najgorsze są chwile, kiedy to wszystko znów wraca jak bumerang.. I nie mogę już nawet nad tym zapanować, a nawet czasem nie chcę. Takie chwile miałam również tam, w zupełnie obcym kraju... Przyszła kiedyś taka chwila, że miałam wizje naszego wspólnego domu za kilka lat, że los połączył jednak nasze drogi i, że w końcu możemy być szczęśliwi. Że moje przepłakane lata, noce i dni miały w końcu jakiś sens... że na prawdę jesteśmy sobie przeznaczeni. Widziałam to wszystko gdzieś w swoich myślach... Jak wspominamy stare czasy, a na naszych twarzach maluje się uśmiech. Że zaczynamy zupełnie nowy rozdział, który tym razem jest szczęśliwy... Że zima tym razem okaże się o wiele cieplejsza. I ogień w kominku rozpala nasze serca... A my siedzimy wtuleni pod kocem z herbatą i jesteśmy po prostu szczęśliwi. Widziałam to, jak budzi mnie rano pocałunkiem w czoło i wychodzi do pracy... Czułam momentami, jakby to działo się na prawdę. Ale to tylko wizja, rzeczywistość jest zupełnie inna... Zostawił ogromny ślad w moim życiu, który gdzieś tam ciągle się we mnie tli... Ale jak wracam do tego myślami to znów ogarnia mnie żal i jednocześnie gniew, zupełnie tego wszystkiego nie rozumiem, choć minęło już tyle lat. Chciałabym kiedyś móc odzyskać tą pewność, zaufanie, że mogę zaufać, że mogę tak w zupełności czuć się bezpiecznie... Chciałabym. Na razie od nowa muszę się tego nauczyć. Zacząć wszystko od nowa. Znów poukładać swój świat i wymazać wszystko, co było kiedyś. Chociaż nie potrafię tego wymazać... Nie teraz, jeszcze nie. Ale gdzieś tam w sercu wierzę, że kiedyś właśnie nadejdzie taki czas, że to już przestanie mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Może zdarzy się taki dzień, albo zdarzy się cokolwiek co przekona mnie, że przeszłość powinnam zostawić dawno za sobą. Mój obecny związek jeszcze nie daje mi takiej pewności - być może dlatego, że to dopiero początki... Ale są to całkiem inne początk, burzliwe, pełne kłótni i niedomówień... Dlatego mam wątpliwości. Cały czas mam coraz więcej wątpliwości, jeśli chodzi o moje życie. Czasem już sama nie wiem co mam zrobić i co mam o tym wszystkim myśleć, a czasem, gdy jest lepiej... żyję tym co jest teraz. Ostatni czas nie był dla Nas łatwy, zwłaszcza teraz, gdy zostałam tu sama... I póki co nie pozostaje Nam nic innego, jak życie na odległość. Kolejna próba naszego związku i tego, czy to na prawdę będzie miało sens... I czy w ogóle powinno być jakieś "dalej"? Dużo mi brakuje, brakuje mi takich ciepłych uczuć, takiej bliskości bez kłótni, wypominania... Brakuje mi tego, co miałam kiedyś. Takich bezinteresownych słów. Takiego zaskoczenia. Takiego szczęścia do łez. Wiem, że w takim samym wykonaniu już nigdy tego nie odzyskam. I wiem, że coś tak wyjątkowego zdarza się niestety tylko raz w życiu. Ale mimo wszystko - warto było to przeżyć... I być choć przez chwilę te 3 metry nad niebem. Może jeszcze kiedyś spotkamy się gdzieś przypadkiem i będę mogła Mu o tym wszystkim powiedzieć, od tak, żeby wiedział, że był dla mnie kimś ważnym. Chociaż przez ten cały czas mam nadzieję, że o tym wie. Choć teraz to już i tak nie ma żadnego znaczenia. Ale wierzę, że ludzie pamiętają takie rzeczy. I wierzę w to, że każdemu jest pisana tylko jedna osoba.

I nieważne co dzieje się w tym momencie, w tym czasie... Jeżeli ludzie są sobie pisani to prędzej czy później będą razem...

Wierzę w to. I wiem, że On też tak zawsze o tym myślał. I kobieta z którą aktualnie jest musi być przy Nim cholernie szczęśliwa. Ja sama jak pomyślę o tym, jak to jest być obok Niego... Odpływam gdzieś daleko... I nie chcę wracać. To był najpiękniejszy czas mojego życia i najpiękniejsze, przeżyte emocje, jakich mogłam doświadczyć w tamtym czasie. Wspomnienia nigdy nie umierają. I tyle mi zostało.