Jest sobota, za oknem jest piękna pogoda, świeci Słońce, czuć zapach świeżo skoszonej trawy... Kubek kawy z mlekiem stojący obok mnie, wydawałoby się - niczego więcej do szczęścia mi nie potrzeba. Długie, wiosenne spacery drogami, które kiedyś były mi tak bliskie jeszcze bardziej przypominają mi o tym, jak wiele straciłam przez ostatnie lata. Jak wiele rzeczy być może mi umknęło w szarej codzienności i jak wiele może jeszcze przede mną. Uświadomiłam sobie, że powiedzenie "nigdy nie mów nigdy" tak na prawdę się sprawdza, zwłaszcza w najmniej oczekiwanych momentach. Nie można powiedzieć, że "nigdy" bo tak na prawdę z pewnością za jakiś czas okaże się, że jednak to "nigdy" zmieni się w "zawsze". Miejsca nigdy nie się zmieniją, zwłaszcza te, które najbardziej kochamy i które kojarzą nam się z miłymi, ciepłymi wspomnieniami. Zawsze chętnie się tam wraca, niezależnie od tego co na daną chwilę dzieje się w naszym życiu. Można na chwilę powrócić do tamtych lat, które dobrze się czuję, siedząc w swoim ulubionym miejscu. Czuje się tamte wszystkie sytuacje, które odbiły piętno w naszych sercach... Kiedy szukaliśmy tam rady i pocieszenia, choć i tak człowiek wiedział, że nic się nie zmieni... A jak już się zmieni, to niestety na gorsze, bo przecież złamanego serca nie da się tak szybko wyleczyć. I tak mijały dni, godziny, a nawet sekundy, kiedy właśnie to miejsce było dla nas azylem, ucieczką od tych wszystkich problemów. I, gdy przychodzi się tam po latach, to jeszcze bardziej czuję się zapach tamtych chwil.
Nic się nie zmieniło, te same drzewa, ta sama wydeptana droga, ta sama górka, z której dobrze widać całe miasto... Nic się nie zmieniło oprócz chyba mnie. Już nie jestem tą samą dziewczyną, która kiedyś tam przychodziła i rozmyślała nad swoim życiem i co dalej ma właściwie zrobić... Jestem o wiele starszą dziewczyną, która ma wrażenie, że pogubiła się w tej całej układance, którą dostała od losu. Choć wcześniej w ogóle nie przypuszczała, że jeszcze te miejsca mogą być dla niej tak bliskie, a jednak... Nigdy nie wiemy co na nas czeka tuż za rogiem. I to jest z jednej strony intrygujące ale z drugiej strony jak los z nami prowadzi pewną grę, której w ogóle nie rozumiemy, to zaczynamy gubić się w labiryncie. Ja chyba aktualnie w takim labiryncie się znajduję i nie wiem co mam dalej zrobić. Nadal mam wątpliwości, co do pewnych sytuacji... No bo niby ktoś jest, ale tak na prawdę tego kogoś nie ma... I nadal przecież muszę borykać się z tym wszystkim sama i chyba udawać naklejany uśmiech na mojej twarzy.
Pamiętam jak jeszcze kilka lat temu przychodziłam w to miejsce bardzo często, czasem po prostu dlatego, żeby oderwać się od codzienności, założyć słuchawki na uszy i tak po prostu oddać się muzyce... Lubiłam tak sobie wtedy pomarzyć o tym, żeby wyjechać, żeby wszystkie moje osobiste sprawy się poukładały i ogólnie uwielbiałam tam odpoczywać. To było miejsce, gdzie tak na prawdę mogłam na spokojnie wszystko przemyśleć... A z widokiem na całe miasto, zwłaszcza w nocy, to są uczucia nie do opisania. Tak spokojnie wtedy się siedzi i patrzy przed siebie, w głowie kłębi się wiele myśli, ale czuje się ten wewnętrzny spokój i jednocześnie radość, że można być w ogóle w takim miejscu i, że takie miejsce mam koło swojego domu... To mi przypomina czasy moich młodzieńczych lat, kiedy tak na prawdę zaczynałam dopiero wstępować w można powiedzieć "dorosłe życie". No bo przecież matura na głowie, nauka, wybór studiów... Przecież to cała masa problemów z którymi człowiek w tamtym okresie czasu musi się niestety a może i stety... zmierzyć. I tam przeżywałam właśnie swoje dylematy związane z wyjazem na studia... Aż miło mi się myślami wraca do tamtego okresu, gdzie człowiek tak na prawdę nie miał żadnych zmartwień i co najważniejsze... W tamtym okresie nie był sam. To było takie z jednej strony naiwne a z drugiej takie bezinteresowane... Taka radość płynąca po prostu z życia, kiedy jeszcze słowo "życie" było dla nas tak piękne i nie wiązało się z jego brutalnymi realiami. Teraz znacznie to wszystko się zmieniło, nie dość, że staciło się miłość swojego życia, która jeszcze w tamtym okresie czasu napędzała mnie do działania, to straciło się jeszcze tak na prawdę w pewnym stopniu wiarę, że to wszystko ma jeszcze jakiś sens... Zostało tylko i wyłącznie poczucie samotności i każdy napotkany facet tak na prawdę nigdy nie staje się tym, który w końcu zostanie na dłużej, a nie tylko w roli przyjaciela. Właściwie to nie wiem sama dlaczego w życiu człowieka przychodzi taki czas, że w końcu zostaje sam bez tej drugiej połówki ale wiem na pewno... Sama na własnym przykładzie, że samotność zabija. I mogę sobie to tłumaczyć codziennie od nowa ale i tak nic nigdy nie zastąpi obecności tej drugiej osoby... w każdej, najbardziej banalnej chwili. To jest po prostu nieocenione. Tylko szkoda, że jej nie ma. I tak na prawdę to już nie wiem, gdzie mam jej szukać. No tak, często słyszę, że znajdzie się sama... A jak już się znajdzie - to jest bardzo daleko stąd i tak na prawdę nigdy nie wiadomo co może się wydarzyć. Więc już nie wiem czy znajdzie się sama, czy we właściwym czasie.
Tak czy inaczej nie pozostało mi póki co nic innego jak cieszyć się tym, że mogę praktycznie codziennie pójść sobie po ciężkim dniu w swoje ulubione miejsce i zatopić się jeszcze raz w tamtych momentach. Tak na prawdę czasem mam takie chwile że czuję jakby całe życie przeleciało mi przed oczami... Mam takie wrażenie, i nagle wraca bardzo dużo wspomnień i dni, które miały miejsce w moim życiu. Wracają jak bumerang... To czasem jest przyjemne uczucie. I tak czasem sobie myślę, że może jeszcze będzie dobrze, że przecież jeszcze wiele pięknych dni przede mną... I jeszcze wielu ludzi na pewno pojawi się w moim życiu. Tak jak teraz. Przecież nie sądziłam wcześniej, że poznam tyle nowych osób i odnowię tyle znajomości... A jednak. Może faktycznie na wszystko potrzeba czasu i to co ma przyjść to przecież w końcu przyjdzie, bez żadnego nacisku... No bo przecież nic na siłę nie ma i w sumie to nawet na siłę nie warto nic budować. Po co? Najpiękniejsze są przecież te bezinteresowne relacje, wynikające prosto z serca, bez żadnego przymuszania do nich. To najbardziej się liczy. A cała reszta to tylko tło... Po co znajomości bez pokrycia, wymuszane, z łaski. Ja kiedyś chciałam wszystko na siłę ratować... w zasadzie czasem jeszcze tak mam, coś mi jeszcze z tego zostało. Ale skoro druga strona nie podziela mojego wysiłku no to po co ja mam się starać? Przecież w pojedynkę nic tak na prawdę nie ugram. A każdy doskonale zna mój numer telefonu, adres i zawsze może przyjechać, albo przynajmniej zainicjować spotkanie. To nie kosztuje dużo, ale zawsze może bardzo dużo zmienić. Może zmienić nasze podejście i postrzeganie tej drugiej osoby.
Tak właśnie odnowiła się moja znajomość z A. Niby nic, a jednak coś. Chciał, aby moje relacje z moją przyjaciółką się poprawiły i zawiózł mnie do Niej pod dom. I właściwie to zamiast przyjaciółki - zyskałam przyjaciela. I najlepsze jest w tym wszystkim to, że to już nie pierwszy raz, kiedy tak się dzieje w moim życiu. Ale może ja jestem właśnie stworzona do tego, żeby mieć w swoim życiu takie skomplikowane sytuacje? Zawsze poznaję kogoś, przez kogoś... I zawsze historia znajomości musi być z kimś powiązana... Zawsze, nigdy nie może być normalnie. Zdaję sobie sprawę, że na pewno nie jestem w tym osamotniona, ale czy choć raz wszystko nie może się odbywać spokojnie i normalnie? Tylko gdzieś ktoś napisze, zadzwoni... A potem następuje ciąg dalszy. W zasadzie to cieszę się, że odnowiliśmy kontakt, tylko szkoda, że już we wtorek wyjeżdża za granicę do pracy... I znów zostanę sama w tym szarym mieście. I nie będzie z kim się napić kawy po ciężkim dniu. Jakoś tak przez ostatni czas się bardzo zżyliśmy ze sobą, kto by pomyślał? Ostatnim razem widzieliśmy się jeszcze w Warszawie... Na wspólnej Andrzejkowej imprezie. Aż tu nagle zjechałam do Chełma pod koniec września i jakoś teraz kontakt nam się odnowił...
Dobrze mi się z Nim rozmawia i dobrze mi się z Nim spędza czas, mogę na Niego liczyć, mogę pogadać, wygadać się... Możemy pojeździć po mieście i tak po prostu pooddychać tym powietrzem... Wydawałoby się - dobry kumpel. Cholera, a ja właśnie szukam takiego faceta! Żeby właśnie był taki, żeby był przyjacielem i jednocześnie facetem. Żeby miał takie podejście, żeby się martwił, troszczył... Żeby po prostu był. I, żebym mogła mieć świadomość tego, że jest, nawet jak jest daleko... Żeby pokazywał, że mu zależy na swojej kobiecie i, żeby poświęcał Jej swoją uwagę... Cały czas, nawet jak muszą się rozstać na jakiś czas... Żeby pamiętał, myślał, i duchowo wspierał. Nawet na odległość. Żeby po prostu nigdy o Niej nie zapomniał.
Tego właśnie oczekuję od mojego przyszłego faceta, o ile taki się kiedykolwiek znajdzie bo już po mału zaczynam tracić nadzieję. Ale staram sie być dobrej myśli... Że jeszcze tacy faceci w dzisiejszych czasach istnieją. Póki co to muszę pogodzić się z tym, że On wyjeżdża już w przyszły wtorek, a ja znów zostaję tu sama... Ciągle ktoś odjeżdża, pojawia się na chwilę a potem Go nie ma... W tym przypadku niestety będzie tak samo. Ale mam nadzieję, że kontakt się utrzyma... Minął dość krótki czas, ale zdążyłam sie zżyć z Nim i tak na prawdę to póki co wstając rano myślę o tym, czy się dziś zobaczymy.
Tak na prawdę to właśnie On w tym momencie pomaga mi psychicznie przetrwać to wszystko i mnie wspiera, za co jestem Mu bardzo wdzięczna. Niesamowite, że w takich sytuacjach życie stawia Nam tak wspaniałe osoby... Które po prostu nie muszą nic szczególnego robić. Po prostu są obok.
&nb