No właśnie, a tak właściwie to jestem ciągle w drodze... Już od dłuższego czasu spędzam czas w pocągu, wcześniej w komunikacji miejskiej.. I ciągle gdzieś jadę. Tylko czy na pewno jadę w dobrym kierunku? I czy w końcu dojadę do celu? Ale do takiego swojego celu, który w końcu będzie tym moim ostatnim celem... Cały czas żyję tą nadzieją, że w końcu uda mi się dojechać do marzeń. Chciałabym w końcu znaleźć jakiś swój plan na życie bo jak na razie to mam wrażenie takiej jeszcze pustki, zbierania siebie... Czuję, że jeszcze wiele muszę zrobić, żeby dobrze zorganizować swoje życie.
I, że tak na prawdę ten mój pobyt w stolicy po części wiele mnie nauczył, ale z drugiej strony to był tylko początek mojego życia, początek lekcji, którą muszę odrobić. A czas cały czas ucieka, trzeba będzie w końcu coś postanowić.A ja kompletnie nie wiem co mam zrobić, nie wiem jak pokierować swoim życiem, kolejny raz... z jednej strony mam wiele planów, mam doświadczenie jeśli chodzi o pracę, ale z drugiej... Nie mam motywacji do działania. Mam wrażenie, że to wszystko jest jeszcze takie niepoukładane... i, że jeszcze raz będę musiała posprzątać to wszystko co zostało.
Ale nie ukrywam, że potrzebuję tej drugiej osoby, która nada sens mojemu życiu, nada sens temu, co będę robiła... I, że w ogóle będę miała świadomość tego, że to co robię jest wartościowe... Tak dawno nie miałam nikogo, kto by czasem przytulił w tych gorszych dla mnie momentach, a już niedługo właśnie te gorsze momenty będą nadchodzić... Obrona, zaliczenie sesji i jeszcze pięćdziesięciu innych przedmiotów przy okazji, do tego oczywiście podjęcie decyzji o tym co dalej. Brakuje mi takiej męskiej ręki... No i natchnienia do działania. Bo w końcu trzeba działać. Ale może jeszcze nie wszystko stracone.
Chociaż dużo zaczęło się zmieniać przez ostatni czas, ale postanowiłam jeszcze trochę zaczekać, zanim zacznę to jakoś bardziej weryfikować. I się w tym zagłębiać... Chociaż nie powiem, myślę o tym, ale nie chcę chyba się póki co w nic angażować, bo jeszcze dobrze nie wyleczyłam się z tego, co było wcześniej. Poza tym odkąd wyjechałam i odkąd zaczęłam mniej uwagi poświęcać innym ludziom z którymi miałam kiedyś dobry kontakt... To o dziwo wszyscy zaczynają żałować, że nie mieli tego kontaktu. I tak zazwyczaj jest w każdej dziedzinie życia, jak Ty masz kogoś "gdzieś" to nagle ten ktoś zna Twój numer telefonu, nawet czasem zna Twój adres. A jak ciągle starasz się zbawiać świat, to nie ma nikogo wokół Ciebie. Taka jest prawda i ta prawda sprawdza się niestety za każdym razem i w każdym przypadku.
Chociaż ostatnim czasem odnowiłam znajomość z pewnym znajomym, którego poznałam około dwa lata temu. Zupełnie przez przypadek... W pewien jesienny wieczór w Warszawie.
I choć wtedy kontakt się urwał, to dziwnym trafem jak wróciłam do siebie to się odnowił... Kolejna historia jak z filmu, facet znajduje mnie po prawie dwóch latach... Po czym spotkaliśmy się po takiej przerwie, a na obecną chwilę mamy całkiem dobry kontakt... Tylko tak czasem zastanawiam się do czego to prowadzi? Z jednej strony to wydaje się takie intrygujące, ale z drugiej... Ciągle mam jakieś obawy co do tego wszystkiego i jeszcze odległość, która nas w tym momencie dzieli...
Nie jestem oewna tak na prawdę jakie są Jego intencje a co gorsza, czy w ogóle jakieś są... Bo równie dobrze może być tak, że nic z Jego strony nie ma, a ja jestem typową odskocznią od życiowej nudy. Cóż, tak właśnie jest w większości przypadków, ale chyba nie chciałabym się stać tylko i wyłącznie lekarstwem na gorsze dni... Chociaż sama jeszcze tak na prawdę nie wiem czego właściwie chcę. Nie wiem czy w sumie na ten moment byłabym gotowa na związek, na budowie czegoś poważnego... To wiąże się z deklaracjami, a ja nie wiem czy umiem w ogóle być w czymś takim. Czasem w ogóle uważam, że związki jak dla mnie to już przeżytek.. Za dużo przeszłam jeśli chodzi o związki, że chyba mam dość... Ale jest druga strona medalu, która mówi mi, że jak nie dam nikomu szansy to do końca życia zostanę sama, a sama nie chcę być.. To wszystko jest trudne dla mnie ale mam nadzieję, że z czasem znajdę jakieś sensowne rozwiązanie. W dodatku nigdy jeszcze nie miałam takiej sytuacji, że facet szukał mnie po tym, jak ładny czas temu dostał ode mnie kosza. Ale szukał... To się ceni, szczególnie w tych czasach. Nie poddał się. Więc muszę coś dla Niego znaczyć. Albo i nie muszę, nie wiem. Ale chcę chyba myśleć pozytywnie. Lepiej być tej dobrej myśli bo w sumie... po co być złej? Czas pokaże jak to będzie wyglądało dalej, ja póki co potrzebuję chyba jeszcze na to wszystko czasu. Nie wiem czy akurat to jest On, czy ja umiem się przełamać. Nie wiem. Ja dopiero chyba po mału zaczynam wychodzić z tej mojej skorupy, w której byłam przez tyle czasu. I chyba nauczyłam się co to znaczy "znieczulica" na pewne kwestie... Teraz nawet jak dzieje się coś dobrego to ja tak na prawdę od razu zaczynam doszukiwać się drugiego dna. I zaczynam wszystko przesadnie analizować... Chociaż nie powinnam bo po co zastanawiać się nad czymś, czego jeszcze przecież właściwie nie ma? Bez sensu.
Ale boję się zaangażowania w coś nowego. A z drugiej strony bardzo bym chciała dać sobie w końcu szansę. Nie wiem... Cały czas póki co szukam swojej drogi, gdziekolwiek ona jest... Ale wiem, że na pewno gdzieś jest i , że jeszcze zdarzy się wiele dobrego... No bo w końcu zawsze przecież po burzy przychodzi Słońce, podobno?
Marzy mi się w końcu szczęśliwe życie u boku faceta, który będzie mógł zrozumieć moją przeszłość, zaakceptować moje wady, i przede wszystkim zaakceptować to, że jednak jeszcze jakaś mała cząstka przeszłości została.
Są takie dni, że czuję się zupełnie sama. A szczególnie tutaj, w miejscu gdzie aktualnie jestem. Nie dość, że panuje tu taki spokój, to jeszcze zostałam sama z tym wszystkim i to mnie już momentami zaczyna męczyć. Chociaż tak na prawdę nie wiem co bym już wolała... Ale z drugiej strony, czasem tak w sumie to czekam na jakiś telefon, tak niespodziewanie czasem fajnie usłyszeć czyjś głos, że ktoś się martwi, że myśli, że nie jestem obojętna. I, że nie jestem jedną z wielu.
Ciekawa jestem jak to wszystko dalej się potoczy ale chyba dam sobie szansę. Przecież tak nie mam nic do stracenia, a jedynie mogę zyskać. I nie ma sensu znów zamykać się w czterech ścianach, zwłaszcza, że przyszła wiosna, jest piękna pogoda! I całe szczęście, że przyszła w końcu, bo okres jesienno - zimowy był dla mnie okropny.
Ale jakimś cudem ten czas zleciał bardzo szybko co mnie cieszy i w końcu znów wszystko wraca do życia. I może ja też wracam do życia, razem z tą wiosną, sama nie wiem.
Za dużo złego zdarzyło się w ostatnim czasie i dlatego może jestem w takim stanie a nie innym... Ciągle kogoś traciłam, najpierw straciłam faceta, którego pokochałam i za którym tak bardzo tęskniłam, później przed samym moim przyjazdem i zmianami straciłam babcię, która była mi bardzo bliską osobą... A później, jak już zaczęłam studia i byłam w trakcie zdawania egzaminów straciłam dziadka... I to wszystko tak nagle się skumulowało w czasie i ciężko było mi się z tym wszystkim pogodzić, choć pewnie tak miało być. Została pustka, której nie da się niczym wypełnić. Ale wiem, że gdyby On przytuliłby mnie tak mocno to poczułabym, że tak na prawdę moje życie ma głębszy sens. Cóż, mogę sobie tylko wyobrazić, że tak jest i niestety zasypiać z tą myślą... Ale nigdy to się nie zdarzy, choć czasem bardzo bym chciała, żeby to była chociaż mała chwila... Czasem byłabym w stanie poświęcić bardzo dużo, ale ile można tak czekać na coś, co nie przyjdzie?
Nie wiem. Ale z biegiem lat nic się nie zmienia. Nadal wszystko mi się kojarzy z tamtym okresem. Nadal jak widzę gdzieś przypadkiem Jego osobę to czuję to samo co wtedy. Jeszcze nic zupełnie nie odeszło w zapomnienie. Zostało dużo... I czasem wydaje mi się, że ja po prostu wcześniej uciekałam w różne zajęcia, żeby tylko nie myśleć o tym wszystkim, żeby w jakiś sposób się oderwać od przeszłości. Ale ona wraca... W najmniej odpowiednim momencie zazwyczaj...
Teraz w sumie przed podjęciem jakiegoś nowego kroku muszę się poważnie zastanowić nad tym, bo nie chcę nikogo ranić i nie chcę w sumie ranić też siebie.
Chcę mieć przeświadczenie, że jestem gotowa w końcu na jakiś poważny krok... I chciałabym, żeby to wynikało z uczucia, żebym w końcu miała poukładaną przeszłość. Chciałabym. I gdzieś tam w środku czuję, że ten czas może nadejść. Tylko czy ja dam temu szansę? Póki co się boję. Chociaż dobrze mi się z Nim rozmawia i spędza czas.
Tymczasem mam jeszcze wiele rzeczy do zrobienia, zwłaszcza na studiach, a na samą myśl robi mi się nie dobrze.
Ale cieszę się, że już tak mało zostało do końca... i, że w końcu raz na zawsze rozstanę się z tą uczelnią.
Bo ten cały okres czasu licząc od końca września to był jakiś koszmar...
Oby teraz było lepiej, tylko nadal nie wiem co dalej, i co mnie czeka... I w ogóle co ja powinnam z tym wszystkim zrobić, sama nie wiem. Ale mam nadzieję, że ktoś czuwa nade mną i, że wszystko pójdzie dobrze.
Nie wiem jakim cudem, ale jakoś będzie. Musi się ułożyć. No bo przecież nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. tego będę się trzymała. I wiem, że czeka mnie jeszcze wiele trudnych dni i nerwów, ale jakoś dam radę.
Może w końcu znajdę kilka wskazówek na dalszy czas. I znajdę to czego tak ciągle mi brakuje... Obym w końcu mogła wstać rano i powiedzieć, że jestem na prawdę szczęśliwa.
Oby tak było...