Wrócili.
Poobrażali się na siebie [poobrażała się na cały świat],
pośpiewali [ zdałniony koleś z biczbaru-przystańżywiec: oł jee już z daleka widzę, że zbliżają się do nas nasi soliści, którzy napewno zaraz uraczą nas jakąś wspaniałą piosenką, za jedyne 20 żetoników wspaniały plażowy ręcznik! kupujcie ŻYWCA!].
Pojedli [bułka? głogny? zawsze!].
Poszpanowali angielskim [helithyl bith].
Pojedli lodów [czarny lasssss i kornetto, proszę nie siedzieć na wprost kasy!!].
Powdychali jodu[?] (inwestycja życiowa w koreczki zapachowe).
Zachody słońca pooglądali [zobaczyć mój tyłek na skalę całej plaży - żadna przyjemność].
Pozamykali szafę na klucz.
Problem w tym, że zaczyna się tą wspaniałość doceniać dopiero podczas oglądania zdjęć i nagrań.
I to nie dzięki dobrej jakości zdjęć czy coś.
Kiedy po raz kolejny dochodzę do wniosku, że spierdoliłam, to mam ochotę rzucić się z okna.
Jak zwykle trzeba przerabiać kilka razy ten sam temat, żeby cokolwiek wywnioskować.
Nie umiem tak jak kiedyś popatrzeć wokoło i zamiast dostrzegać, że krzesło połamane, to przypomnieć sobie ile radochy było przy jego łamaniu.
Kiedy w ogóle było "tak jak kiedyś"?
Może wtydy, jak jeden nie był mądrzejszy od drugiego tylko wspólnie byli głupi.
I rozmawiali ze sobą, a nie komunikowali czy zawiadamiali.
Tęsknię...
Tylko sama nie wiem czy do tego co było rok temu, a może jedyny miesiąc wcześniej.
Użytkownik dancing6on2the1moon
wyłączył komentowanie na swoim fotoblogu.