Piszę znów, bo z jakiś nieznanych mi bliżej powodów wzbudziłam czyjeś zainteresowanie swoim fblem (pozdrawiam!), na co wskazywał licznik wejść.
Trzydziesty kwietnia.
Jeszcze 2 tygodnie temu marzyłam, żeby nastał ten szczęśliwy dzień, zwiastujący koniec tego długiego, uciążliwego miesiąca. Dobrze, że nadszedł ten dzien. I dobrze, że nadszedł ten miesiąc.
Nie było łatwo, bo jak pisałam, z każdą chwilą pojawiał się kolejny zaskakujący problem. O dziwo, jakoś nie przejmowałam się tym wszystkim, co zresztą też już jest wiadome. Chyba w końcu nauczyłam się w życiu, aby mimo wszystko iść do przodu, cokolwiek by się nie działo. Dowiedziałam się również, jak żyć w symbiozie z własnymi kłopotami, a nawet jak je polubić. Parafrazując znane powiedzenie: jeśli życie daje ci cytryny, zrób z nich ciasto cytrynowe ;). Doszłam do wniosku, że zawsze coś będzie mi stawać na przeszkodzie i nikomu nie jest łatwo na tym świecie. I że to właśnie najlepiej wspomina się czas, kiedy nie jest łatwo, co być może brzmi lekko kuriozalnie, lecz tak właśnie jest. Jeśli się nie ma na coś wpływu, po prostu trzeba odpuścić i się tym nie przejmować.
Z drugiej strony jeszcze nigdy nie doceniłam, jak wiele w życiu posiadam. I że są rzeczy, których nikt ani nic mi nie zabierze. Dostałam kolejną życiową lekcje: gdy się traci coraz to więcej rzeczy, zawsze trzeba się skupiać na tym co się wciąż posiada.
Jeszcze z innej strony, wiem już jakie błędy w życiu popełniałam, i co powinnam zmienić.
Powinnam podziękować Bogu, za to, że odkryłam, jak z każdego trudu czerpać siłę.
Omnia causa fiunt.
To stwierdzenie jest moim już definitywnym mottem życiowym.
A teraz nie pozostaje mi nic innego, jak cieszyć się majówką ;)