Kontynuacja poprzedniej notki. Jeśli masz dużo czasu, to cofnij się do niej, inaczej nie zrozumiesz sensu tej.
Zaczynam jeździć w nowym miejscu, jednocześnie nie porzucając starego. Do Nadziei będę zaglądac tak często jak tylko będę mogła, jednak ogromny sentyment mnie tam trzyma. No i krwiożercza bestia, co sie zwie Dakar i jest ananasem. I atmosfera. I ludzie. I w sumie to wszystko co tam jest. To już zawsze będzie 'moja' stajnia, nawet jeśli nawet nie jest stajnią. A wracając do mojego powrotu, to zaczynam jeździć z Kamilą do Redzikowa. Pozmieniało się tam trochę, mam wrażenie, że na lepsze. Może uda mi się naprawić błędy, z którymi jeździłam od zawsze. Może uda mi się na nowo nauczyć skakać, może znalazłam w końcu swoje jeździeckie miejsce.
Tak więc, oto moja historia. W ogromnym skrócie, pomijająca wiele wątków, ale jednak jest. Potrzebowalam to spisać. Nie po to, że by się komuś wyżalić, podejrzewam że przerażony taką ilością tekstu nikt tego nie przeczyta. Musiałam to spisać, żeby sobie poukładać pewne sprawy w głowie. I trochę ponarzekać. Bo nawet nie wiecie jak okropnie się czułam, gdy mówiłam komuś, że jeżdżę praktycznie od 9 lat, a nadal tak mało umiem, a osoby jeżdżące niecałe 2 zdobywają wicemistrzostwo Pomorza, mają swoje konie i podbijają parkury. A ja wciąz jeżdżę 9 lat i robie postawowe błędy i mam fatalny dosiad. Ostatnio załapałam na tej podstawie doła, ale powoli z niego wychodzę, staram się. I mam nadzieję, że powrót w siodło mi to umożliwi.
Dziękuje za uwagę i pozdrawiam,
Basia.