Jestem odbudowana. Tydzień na Zielonej Wyspie zdziałał cuda. Myślę, że wpływ na to miały: nieograniczony dostęp do Comedy Central, dwudziestoczterogodzinne zachowanie ostrożności i pilnowanie, aby nie dać się wrobić, przystojny Litwin w polskim sklepie, przesmaczny sok pomarańczowy w monopolowym na rogu, `du zuuu!`, zakupyyyyy!, marsy 16 sztuk w paczce za 2 euro, miliony zdjęć, miliony spacerów, miliony kilometrów, straszne zmęczenie, Indiana Jonesi jego powrót do buszu, chrapiący tata, czikeny na dinery, ajrisz brekfesty, angielskie filmy z polskimi napisami, ten bełkot na ulicach, lody w macu, kanapki ze sklepów spożywczych, chmury dające cień, pola kukurydzy w ogrodzie botanicznym, setki małych, krzyczących dzieciaków w zoo, pilnowanie czy doktorek dociera na czas do pracy, fooookiiiii!, odcięcie się od telefonu i w miarę możliwości internetu, nicnierobienie, ale przede wszystkim każdy z wymienionych wyżej powodów jest związany ze spędzaniem mnóstwa czasu z tatą! Dlatego uwielbiam Dublin i każda chwila tam spędzona jest cholernie cenna.
14 lipca 2011 - Botanic Garden. W takim tam ogródku, z takim tam strachem na wróble :D Bo Ci idioci nie wiedzą, jak rosną warzywa o.O
Nie płacz, kiedy odjadę sercem będę przy Tobie!