Nie umiem przełożyć tego co czuję na słowa ani mówione ani pisane. Może jest to związane z faktem, że tak do końca nie jestem w stanie tych uczuć określić. Być może oba powody są tak ze sobą splątane, że tworzą jeden, który jest sprawcą mego milczenia. To co gdzieś tam we mnie siedzi jest przecież skrywane jak większość uczuć przed światem. I staje się tak, że ich nadmiar zaczyna dokuczać: skumulowane cząsteczki poruszają się z coraz większą natarczywością; ocierają się o siebie tworząc energię, nad którą nie można panować a która domaga się wyjścia. I teraz okazuje się, że mam do czynienia z dwoma siłami: od środka nacisk spotęgowanej energii a z zewnątrz przymus milczenia. Oba czynniki ścierają się w pojedynku. Do tego dochodzi problem niemożności dookreślenia tych cząsteczek i ich wzajemnych relacji.
Dlatego tak trudno powiedzieć co się stało i o co chodzi. Bo to tak trudno wydobyć z siebie prawdę.
I jeszcze jedno! Mianowicie to co mówię musi jeszcze dotrzeć. Więc gdy to ze środka wreszcie wyjdzie pod jakąś tam postacią to dopiero połowa drogi. Następny etap to podobna wędrówka tylko w drugą stronę i na dodatek do innej osoby.
I chyba tutaj są przyczyny wszelkich nieporozumień są to jak gdyby błędy transportu. Im większa wycieczka i im dłuższa droga tym cięższa podróż z nieprzewidzianymi przygodami.
Czy zatem warto milczeć?
[Fotka: Tak, to ja, stworzylam to sama z pomoca serwisu sp-studio.de]
_____________
nowe numery, nowe maile, nowa ja... blog zawieszony do odwolania, moderacja komentarzy wylaczona